Hyderabad
Każdy dzień ma swój porządek. Budzimy się i poranna odświeżająca kąpiel, zwłaszcza gdy nie ma klimy. Potem mycie zębów, oczywiście w wodzie butelkowanej. W ogóle wykluczone jest tutaj picie i mycie czegokolwiek w kranówce. Tak na wszelki wypadek. Wybór kreacji i nacieranie się kremami anty UV, Iza nazbierała pokaźny zestaw próbek. Ja jeszcze biorę doxycylkinę jako profilaktyka antymalaryczna. Potem mini śniadanie – ostatnio głównie dieta bananowa. Jest tak ciepło, że człowiek zmusza się by cokolwiek zjeść a banany akurat wchodzą jako tako. Dziś mieliśmy iść na śniadanie poza hotel bo w tym przeginają z ceną ale okazało się, że po bananach już nie jesteśmy głodni.
Idziemy na dworzec – znaną drogą. Wpadamy do centrum rezerwacji, znajdujemy formularze i gładko je wypełniamy. Coraz lepiej nam idzie. Do okienka – nawet jedno było z napisem dla zagranicznych turystów tylko napisy jakieś małe. Pan tylko się upewnia co do klasy pociągu i dnia wyjazdu. Prosi jeszcze o paszporty i coś tam spisuje z wizy. I mamy bilety na klasę slipper w jadącym 13h pociągu do oddalonego o 790km Chennai. Co tu robić. Podchodzimy do rikszarzy a jest ich przy dworcu cała masa. Sami się narzucając a czasem nie umieją słowa po angielsku. Problem to wiedzieć ile w przybliżeniu powinien kosztować kurs do danego miejsca. W przewodniku pisało że z tej dzielnicy do fortu Golkonda riksza powinna kosztować nie więcej niż 150 rupii. Toteż gdy usłyszeliśmy kwotę 120 rupii nawet nie targowaliśmy się zbytnio. Jedziemy. Taka jazda dostarcza sporo emocji. Riksza a w zasadzie to moto-riksza to taka buda na trzech kołach z silnikiem motoru i taką kierownicą. Nie można zaprzeczyć że jest zwrotniejsza i zwinniejsza. Ale mija się innych uczestników ruchu o centymetry a czasami po prostu się o nich stuka. Przeciskaliśmy się przez drogi a czasami jej brak do fortu. To spory kawałek.
Pod fortem tradycyjnie oganiamy się od sprzedawców przewodników i ofert oprowadzania po forcie. Nie wiem czemu oni uważają, że to będzie takie fajne jak nam naopowiadają w łamanym angielskim o zwiedzanym obiekcie. W wielkim upale przedarliśmy się przez fort ciągle zahaczając od wodopoju do wodopoju. Oprócz wody nasz numer 1 tutaj to Limca – napój z limonek. Z pod fortu postanowiliśmy podjechać do Qutb Shahi – zespołów grobowców. Negocjujemy cenę 40 rupii choć to i tak sporo jak na tej trasie. Gość obiecuje że poczeka za friko i potem zawiezie nas gdzie będziemy chcieli. Ok. Przy grobowcach kasują w dziwny sposób. Od osoby 10 ale od kamery 100 i jeszcze chcieli od aparatu – to rzadkość jak dotychczas. Ściemniliśmy pana w blaszaku że aparatu nie będziemy używać. Podjeżdżamy do bramy a tam strażnik mówi, że bez biletu na aparat nas nie puści. Na nic tłumaczenie, że nie będziemy go używać. Wyciąga jakiś bilet. Tnie nas w rogi jak nic ale nie chce mi się wracać do kasy. Płacimy mu 20 rupii żeby się odczepił. Grobowce a w zasadzie cały ogród grobowców są bardzo fajne, szkoda, że trwa tam remont. Chcieliśmy jechać na Charminar – bramę triumfalną, ale rikszarz mówi że do 16:30 i nie zdążymy, ok. – jedziemy do Birla Mandir – świątynia hinduska dedykowana Wenkateśwarze – Panu Góry Wenkata. Każą zdjąć buty, oddać telefony i całą elektronikę i plecaki do przechowalni. Wnerwia mnie to. Zbieram wszystko – Iza idzie sama. Świątynia cała z marmuru i z góry ładny widok. Iza potem opowiadała kapłan nalewał jakieś wody do ręki. Potem tej wody się trochę upijało a resztę wcierało w przedziałek na głowie. Potem okrążało się ołtarzyk robiło sobie kropkę na czole i zjadało kawałek kokosa. Schodzimy. Oczywiście jak rikszarze widzą niezdecydowanych turystów to zaraz się zbiegają. A zawsze się znajduje najważniejszy który umie 3 słowa po angielsku i udaje że można nam we wszystkim pomóc. Nie wystarczy powiedzieć nie – dziękuję. Idzie stadko jeszcze za nami i coś gada. Od takich rikszy najlepiej nie brać bo to cwaniaki. Znajdujemy knajpę na obiad. Dziś w menu Palak pannir dosa. Czyli naleśnik niby z serem ale gdzie ten ser? Na pewno nie w smaku. Ziemniaki i tym razem trzy miseczki z sosami. Zadziwiające, że ilość miseczek jest zmienna. Raz dostaliśmy chyba z 6. Wszystkie z nierdzewki.
Iza mówi żeby podejść do kina. W pobliżu jest IMAX. Niby w pobliżu ale błąkamy się trochę. Po drodze jakiś hindus podbiega do mnie i coś pokazuje że mam w uchu. Przestraszyłem się trochę a gość chce coś kombinować z mim uchem i pokazuje, że coś tam mam. Iza mnie odciąga. A zawodnik za nami leci. Iza mówi, że nic nie mam na uchu i że gość chce mi wyczyścić uszy wymiętolonymi patyczkami. Nie odpuszcza. Jak zrozumiałem, że to ściema to się odwróciłem tupnąłem nogą i nakrzyczałem na niego po polsku. Chyba się przestraszył. Zrozumiałem wtedy, że nas też można się bać.
Dochodzimy do jakiegoś centrum handlowego. Tam jest jakiś multiplex. To pierwsze centrum handlowe jakie widzimy w Indiach. Ale przy wejściu wojsko, policja, ochrona. Sprawdzają metal, każą deponować plecaki. Wielkie halo. Naradzamy się i wchodzimy. Przekładam co cenniejsze rzeczy do kieszeni. Z kamerą wpuszczają. Spinają nam plecaczki i dostajemy numerek. Noooo – centrum „przewypaśne” 8 sklepów na krzyż głównie z ciuchami, parę restauracji, nawet Mcdonald ale tylko wegetariański. Za to można zjeść frytki i różne odmiany Vega burgerów, Vega hot dogów i Vega rolerów. A poza tym to jakiś gabinet strachów jakieś miasteczko kowbojskie jakiś odpust. Kino jest. Kilka filmów – większość z lokalnej wytwórni w lokalnym narzeczu. Avatar na topie i jakiś inny amerykański. Jest Prince w hindi – taki sensacyjny ale za późno. Rezygnujemy. Jest sklepik z DVD i CD. Zaglądamy. Płyty śmiesznie tanie. Np. nowy Indiana Jones niecałe 5 dolców ale tylko z napisami po angielsku i hindii. A lokalne produkcje jeszcze taniej. Iza szukała starszych filmów z Sharukiem ale były tylko nowe. Kupiliśmy dwupłytowe CD z muzyką do filmów jednego z bardziej uznanych kompozytorów i Iza wzięła – jako ciekawostkę 4 godzinny film z jogą dla grubasów. Cena trochę powyżej 100rupii. Wychodzimy – nawet plecaków nam nie rozkradli. Kolejny upalny wieczór. Miły spacer wzdłuż jeziora. Nad głowami romantycznie nam latają olbrzymie nietoperze. Łapiemy rikszę i do hotelu.