Teneryfa – Puerto Santiago

Wyjechaliśmy z Krzyszkowa ok 9 rano co dawało nam spory zapas czasu. Baz przeszkód dotarliśmy do Berliner Bingu gdzie dopiero włączyłem GPS. I dobrze bo dojazd do parkingu Berlin-Altglienicke nie był oczywisty. Na miejscu wszystko było tak jak zobaczyłem w google street view i jak opisywano na forum Fly4Free. Duży parking w połowie wypełniony, znajdował się w kompletnie nie miejskim terenie otoczony zielenią. Spokojnie zaparkowaliśmy się i przygotowaną ścieżką udaliśmy się w stronę dworca. Dworzec to zbyt wielkie określenie. Po prostu przystanek z wiatą i automatem biletowym. Na peron przechodziło się wiaduktem nad drogą. Bilet miał kosztować 1.6Euro za osobę i tak kosztował. Czyli w sumie miało to nasz kosztować 6.4 razem z powrotem. To znacznie mniej niż ok 30euro za ewentualny parking. Czyli pomysł dobry. Jeżeli lecielibyśmy na dłużej to zysk byłby jeszcze większy. Automat biletowy na stacji dawał się nawet przełączyć na język polski.

Pociągi kursowały chyba co 6-10 minut a czssu mieliśmy dość, więc organizacyjnie nie musieliśmy się spieszyć. Na lotnisko dotarliśmy ze 3h przed odlotem. Już raz tu byliśmy przy okazji odlotu do Maroka, ale dopiero w dzień widać, że lotnisko Schönefeld to powinno się już zburzyć. Kilka bezładnie porozrzucanych parterowych hal chociaż dobrze oznakowanych. Ale do Okęcia ma przepaść. Zresztą to lotnisko stało się ostatnio mekką dla tanich linii. Zwłaszcza dla EasyJet – który ma tu swoje gniazdo i osobną halę i Ryanaira.

Pod dworcem kolejowym biegł tunel który łączył wszystkie perony i wychodził prosto na zadaszony chodnik który biegł do samego lotniska. Przynajmniej dojazd mają wygodny. Odprawa przebiegła bez problemów a strażnicy nie przesadzali z kontrolą. A może dlatego, że odpowiednio się przygotowaliśmy. Można zatem się było nudzić przez następne 2.5h Z braku miejsc w poczekalni bez krępacji siedzieliśmy w lotniskowej kawiarnio-kanapkowni ale nikt się nie czepiał. Tylko własne kanapki jeść było głupio.

Na pierwszy rzut oka mieliśmy lecieć 4h i 15 minut, ale coś się przeciągało i przypomniałem sobie że jest 1h przesunięcia a czas przylotu o 18:55 to czas lokalny. Czyli lecimy o godzinę dłużej. Przeszło 5h w samolocie RyanAira to już spore wyzwanie. 2-3h ok ale po pięciu to już wszystko boli. Normalnie jak w Polskim Busie. Nic dziwnego, że niektórzy spacerują po korytarzu samolotu. Miałem ochotę na piwo – przyzwyczaiłem się do ich cen w samolocie – ale jeszcze dziś miałem prowadzić wynajęte auto więc nic z tego. Zaczęło być widać jakieś wyspy i to chyba Kanary. Lądowanie miało być chyba od drugiej strony bo samolot rozpoczął manewr zataczania, ale o bardzo dużym promieniu i w końcu nie wiem czy przyziemialiśmy na tej wyspie co widzieliśmy czy na jakiejś innej.

Podróżowaliśmy tylko z bagażem podręcznym – jak to w RyanAir – więc bez czekania na bagaże mogliśmy się udać na poszukiwanie wypożyczalni auta. W internecie zaproponowano na Wyspach Kanaryjskich wypożyczalnię Autoreisen jako firmę mającą uczciwy regulamin. Z wypożyczalniami to w ogóle trzeba uważać bo w podstawowym cenniku to wszystko jest proste i łatwe. Jest cena za dobę i niby wystarczy. Dwie kwestie są jednak najważniejsze. Jak jest rozliczane paliwo oraz co wchodzi w skład podstawowego ubezpieczenia. Na forum, niektórzy uważają że najbardziej uczciwe jest odbieranie w pełni zatankowanego auta i oddanie w pełni zatankowanego auta. Kto jednak jeździ i tankuje to wie, że wszkaźnik poziomu paliwa będzie wskazywał full nawet gdy brakuje już np 5litrówe.  Możemy takie niedotankowane właśnie odebrać i na dzień dobry jesteśmy stratni bo nie mamy możliwości sprawdzić ile tego paliwa faktycznie jest. A spróbujcie tylko oddać niedotankowane. To z karty ściągną wam za to paliwo po magicznej cenie, oraz za usługę kolejne np 20-40 euro. Oczywiście najgorzej jest jak bierzemy ful a mamy oddać puste bo wtedy doliczają nam na start pełny zbiornik po cenie oczywiście najwyższej w tej części galaktyki. No i nie jesteśmy w stanie dojechać na 100% na pusto. Autoreisen proponował odebranie auta z 1/4 zbiornika i oddanie z 1/4 zbiornika. Według mnie to najkorzystniejsze rozwiązanie. Też można się nie wstrzelić, ale przy lotnisku zazwyczaj jest stacja benzynowa i zawsze można dolać ten litr czy dwa. No i ubezpieczenie – Autorisen pisał że w podanej cenie jest full CDW czyli coś w rodzaju autocasco. Co to znaczy? Ano znaczy że nie mamy udziału własnego w szkodzie, że nie blokują nam na kredytówce np 1000 euro (ja to nawet tyle tam nie mam) na poczet wkładu własnego no i w wypadku wypadku nie musimy nic płacić. A niektóre wypożyczalnie tak robią i to te najbardziej znane. Nawet przy pełnym CDW pobierają po wypadku kasę z karty a potem niby ubezpieczyciel nam oddaje. Pewnie oddaje, ale po miesiącu. Jeżeli tego ubezpieczenia nie ma w cenie na stronie wypożyczalni, to może się okazać że jak je będziemy chcieli to doliczą nam np 15 euro za dzień za to ubezpieczenie czyli często tyle samo ile za wypożyczenie samego auta czyli koszty x2. A stoimy już przy wypożyczalni i nie mamy już wyjścia. Warto czytać regulaminy wypożyczalni. Dobrze że na Kanarach jest wybór bo np we Włoszech to już marny.

Wyszliśmy z hali przylotów ale jakoś dziwnie. Musieliśmy wyjechać jak z piwnicy schodami ruchomymi i dopiero rozpoczęliśmy szukanie biura wypożyczalni. Było razem z innymi biurami tylko jakoś dziwnie usytułowane. Miało okna na naszą stronę i na drugą gdzie było do obsługi więcej osób. Ale tam nie mogliśmy dojść bo wyszliśmy z zupełnie innej dziury. Tam po prostu była chyba druga hala przylotów. Dalej już poszło gładko. Dałem prawo jazdy i Kartę kredytową gdzie zdjęli mi umówioną kwotę 96,32 Euro za 7 dni co uważałem za cenę dobrą tym bardziej że ze wszystkimi ubezpieczeniami. Zamawiałem Forda Fiestę (lub podobny jak pisało w rezerwacji) i dostałem podobny 😀 Podobny w tym przypadku to citroen C4. Na moje oko w ogóle nie był podobny ale miał klimę i radio i dużo innych przełączników i włączników i wajch o użyciu których chwilowo nie miałem pojęcia. Jeszcze podpisik i zaznaczenie na mapce gdzie stoi nasze auto i gdzie mamy je oddać na koniec.

Kiedy opuszczaliśmy budynek lotniska było już ciemno. Przywitał nas ciepły wieczór. Nie zimny, nie gorący tylko ciepły. Taki w sam raz. No i przywitały nas palmy. Cała masa różnych palm. Od drzwi wystarczyło iść prosto, przeciąć dwie czy trzy lokalne uliczki i było się na wypożyczalniowych parkingach. Zawsze byłem pod wrażeniem ile tych aut do wypożyczenia znajduje się przy lotniskach. Poszczególne wypożyczalnie miały tam swoje strefy. Wystarczyło odnaleźć tylko naszą i numerek miejsca parkingowego. Poszło gładko i po chwili montowałem już uchwyt pod telefon który miał robić za nawigację. Ogólnie wiedziałem gdzie jechać ale raźniej mi było używać w ten pierwszy raz w nowym miejscu po ciemku i w nieznanym samochodzie. To po prostu jedna rzecz mniej o którą trzeba się martwić.

Krótka droga z lotniska prowadzi nas od razu na autostradę. Dość ruchliwą i wąską autostradę. Po krótkim zapoznaniu się z owajchowaniem i tak wolałem za szybko nie jechać czym chyba nieco wnerwiałem lokalsów, ale pobocza tu mało a zjazdówki z autostrad krótkie. Początkowo droga biegła przez bardzo zamieszkały teren. Dużo budynków, aut i sklepów. Po jakiś 10 minutach jazdy zaczęło się robić pusto i tylko jeszcze w okolicach Costa Adeje zrobiło się tłoczniej. Potem już coraz mniej a i zbliżaliśmy się do końca autostrady. W założeniach budowniczych autostrada miała chyba w przyszłości biec dookoła wyspy ale na razie tworzyła tylko 3/4 nieregularnego okręgu. Nasz punk docelowy mieścił się w bardziej górzystej części wybrzeża i chyba skończyła się koncepcja na dalszą część autostrady. Droga biegła dalej jako zwykła droga główna ale i tak musieliśmy z niej zjechać w kierunku Los Gigantes czyli olbrzymich klifów w pobliżu których mieliśmy metę. Głowę zaprzątała mi myśl o zakupach. Zarezerwowany mieliśmy apartament z aneksem kuchennym ale niestety pustą lodówką. Na razie po drodze nie widziałem ciekawego sklepu. Mijaliśmy kilka miejscowości ale nic z drogi widać nie było. W końcu natrafiła się dość duża miejscowość Alcalá, gdzie dostrzegłem szyld supermarketu. Udało się nawet skręcić w odpowiednią drogę i po chwili dotarliśmy do ukrytego na parterze dużego bloku mieszkalnego Supermarketu Dino. Wokół było pustawo i wydawał się zamknięty ale nie. Wszystko ok. Ruszamy na pierwsze zakupy. Cel – kolacja i śniadanie na jutro oraz co popadnie. Market okazał się dość spory a godzina nie tak późna więc rozpoczęliśmy eksplorację lokalnych artykułów. Z ciekawych rzeczy zakupiliśmy tanie kanaryjskie pomarańcze, pokraczne pomidory, oraz różne odmiany sangrii włącznie ze znaną nam sangrią Don Simone. Oczywiście rozglądałem się za lokalnym piwem i dokładnie z Teneryfy okazała się Dorada kojarząca się w Polsce bardziej z rybą. Nie mniej jednak było to całkiem przyzwoite piwo w kilku odmianach i poniżej 1 euro.

Meta już blisko. Jeszcze w domu długo zastanawiałem się gdzie wybrać noclegi. Z ogólnych zaleceń wynikało że lepiej trzymać się południowego wybrzeża ponieważ jest bardziej słoneczne. Tego się trzymałem. Ale zastanawiałem się czy sztywno trzymać się możliwie najniższych cen czy trochę zaszaleć. Czy na odludziu czy gdzieś bliżej morza a tym samym bardziej turystycznie. A do tego z internetem i parkingiem. Jak dodałem wszystkie wymagania to wyszło drogo i mało ofert. Było parę interesujących ofert wyglądających nieźle i w dobrej cenie. Ale ostrzegano w internecie że znajdowały się na podejściu samolotów do lądowania nieopodal lotniska. Wiele osób mówiło że to dobra oferta ale żeby liczyć się z hałasem. Pewnie dlatego była dobra cena. Nie odważyłem się jednak. Odpuściłem internet a parking postanowiłem szukać na ulicy miasta. W kręgu zainteresowania znalazł się apartamentowiec w miejscowości Puerto Santiago. Przy morzu choć bez ciekawej plaży niedaleko kilku restauracji, blisko klifów. A po przestudiowaniu lokalnych uliczek poprzez Google Street View doszedłem do wniosku, że było by gdzie zaparkować samochód. Wybór padł na Aparthotel Los Dragos del Sur. Apartament miał mieć 47m z sypialnią i pokojem dziennym z wyposażonym aneksem kuchennym z widokiem na basen. Sprzedałem widok na może za niższą opłatę za pokój. Dokładnie 7 noclegów za 349,65euro a z karty mi ściągnęli 1477,09zł czyli nieco powyżej 200zł za noc.

Przy samym aparthotelu nie było gdzie zaparkować. Ale już 400m dalej tak i to wzdłuż głównej ulicy nad morzem, na przeciwko ciągu restauracji. Cały czas było ciepło i wilgotno więc bez zbytniej nerwówki udaliśmy się do recepcji. Nie było problemów z naszą rezerwacją i nie musieliśmy nawet zapłacić z góry. Formularz rejestracyjny był krótki, dostaliśmy 2 piloty do klimy i telewizora i ściągawkę z podstawowymi informacjami. Np o cenie posiłków w restauracji i godzinach otwarcia. Ale nie po to mamy wyposażony aneks kuchenny żeby kupować śniadania w restauracji. Apartament okazał się być duży z podłogą całą wyłożoną psełdo kamiennymi kaflami, dobrze wyposażony i jednak z widokiem na morze. Było to pierwsze piętro, tuż nad wejściem do recepcji i widok był nieco przysłonięty przez ozdobne oszklenie lobby, ale i tak było super bo spodziewaliśmy się widoku na taplające się w basenie grubasy. Mieliśmy dwie klimatyzacje w sypialni i pokoju dziennym. Okazało się że mimo neutralnej temperatury na wieczór to klima bardzo się przydała. W pokoju dziennym mieliśmy sofę i fotele, telewizor, jeszcze kineskopowy. A w kuchni wszystko co potrzeba. Dzień zakończyliśmy lokalnymi pomarańczami i sangrią.

 

[map address=” Avenida Marítima Puerto Santiago, s/n, 38683 Puerto de Santiago” type=”roadmap” width=”100%” height=”300px” zoom=”9″ scrollwheel=”yes” scale=”yes” zoom_pancontrol=”yes”][/map]

 

Powiązane zdjęcia:

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *