El-Nido ostatni dzień roku.

Pobudka jak wczoraj. Szybkie śniadanie. Są mimo wszystko pewne wariacje dziś np z warzyw był rodzaj fasoli strączkowej podpieranej na patelni a jako cześć mięsna – kawałki odsmażonej mielonki wieprzowej zwanej tutaj „Spam”

Punktualnie stawiliśmy się na punkcie zbornym organizatora wycieczek. Chaos jakby nieco mniejszy. Znowu wywoływanie po imieniu a czasami po nazwisku w zależności jak ktoś się wpisał na listę. Znowu dostajemy niby naszego przewodnika ale wiemy ze to nic nie znaczy. Idziemy z nim na plaże. Niby w naszej grupie jest tez para chińczyków z wczoraj. Na plaży ta sama gadka o zagrożeniach w wodzie i zachęta do wypożyczania butów wodnych. Informację, że zabieranie napojów w plastikowych butelkach jest zabronione – postanowiliśmy olać. To ze w ostatniej chwili oddzielono nas od tej grupy i dołączono do innej – już nas nawet nie zdziwiło. Iza tylko dopytywała ile tam jest osób żeby nie było za ciasno ale było 14 wiec spoko.

Znowu aby wsiąść na łódź trzeba było zaniżyć się w wodzie do połowy klaty. Trochę nie wyobrażam sobie nie mieć wodoodpornego worka na graty. Łódź wygląda standardowo ale nie ma obsługi. Wszystkie osoby do których nas dokoptowano są chyba z jednej grupy i to Chińczycy. Trochę dziwnie. W końcu dotarła załoga. Szef który wszystkim kręcił – młody krótko przystrzyżonych chłopak ale sternik-kapitan i jego pomocnik to jeszcze dzieci. Jak się okazało mieli po 15 lat. Nie wiem czy jak miałem 15 lat to chciałem kierować tak wielką łodzią. Załoga mniejsza niż wczoraj. Nie wiadomo czy dlatego, że brak pracowników czy działają w myśl zasady – mniej turystów – mniejsza obsada. Kapitan nie był tak wygadany jak ten wczoraj być może dlatego ze Chińczycy w większości i tak chyba nie rozumieli. Ograniczył się wiec tylko do podstawowych informacji. I dobrze. Oczywiście w tym zamieszaniu zaginęła gdzieś nasza opłata turystyczna. Pewnie została przy drugiej grupie. Dobrze, że mamy zdjęcia.


Pierwsza wyspa to – Chelicopter Islands. Snurkujemy. Jest nieźle. Sporo rybek i niezły kawałek rafy. Następna atrakcja – sekretna plaża. Wysiadka i spacer przez wąski przesmyk to małej zatoczki otoczonej wysokimi skałami z płytką wodą i plażą. Trochę tu ludzi ale ładnie to wygląda. Ma też inne wejście do zatoki szersze – ale od tamtej strony nie było by fanu. Potem płyniemy dłuższy kawałek w przesmyk pomiędzy 2 dużymi wyspami. Ładne widoki. Dobijamy do przystani przy jakiejś prywatnej rezydencji którą to niby można zwiedzać za 200php i chyba niektórzy Chińczycy co nie snurkowali to nawet skorzystali.

Ale największa atrakcja – to rafa. Wyskoczyliśmy w miejscu gdzie dno błyskawicznie opadało w dół. Przejrzystość wody znakomita a głębia robiła wrażenie. Po opłynięciu łódki w stronę brzegu na granicy szelfu gdzie dno opadało radykalnie – kwitło życie wodne. Mnóstwo kolorowych ryb i rybek i ogromna rafa. Naprawdę super. Największe rybki Nemo jakie widzieliśmy. Fioletowe rozgwiazdy. Aż się nie chciało wychodzić.

Płyniemy na plaże zwana Talisay. Jest wąska przy stromym klifie i mocno nasłoneczniona. Cień jednak można znaleźć. Jak się okazuje to nasza dzisiejsza wyspa lunchowa. Aktywności to pływanie spacery i opalanie. Załoga dokańcza przygotowywanie jedzenie, które zaczęła zaraz po wypłynięciu z przystani. Jest tu sporo ludzi bo plaża długa i kilka Łodzi wysadziło turystów w tym samym celu. Znalazłem zacienione miejsce i leniuchowałem. Iza spacerowała. Pomiędzy tymi łodziami i kąpiącym się ludźmi kursowały kajaki. Jeden to pływający barek a drugi – składnica kokosów. Za opłatą można było zakupić napoje, piwo itp. Albo dostać w garść wielkiego kokosa z papierowa słomką.

Zabawne ze załoga musi potem wszystko znieść na brzeg brodząc czasami po pas w wodzie. Że też się im to nie wysypie do wody. Na brzegu ląduje stół i zastawa.


 

Na obiad – wielka ryba (niestety zapomnieliśmy nazwy) krewetki, pieczony kurczak, góra ryżu i owoce – banany, ananas i arbuz z kawałkami chińskiej gruszki. Smaczne i najadłem się. Ciekawe, że Chińczycy jedli bardzo mało ryżu. Dużo go zostało. Pojedzone to płyniemy dalej do ukrytej plaży. Chyba faktycznie bobrze ukrytej bo te kilkanaście Łodzi gromadzących się przy skale nie zwiastowały żadnej atrakcji a tymczasem… cumujemy w drugim rzędzie łódek i do skały mamy daleko. Kapitan wskazał nam gdzie płynąc ale wszyscy tam płynęli. Trzeba zejść na z pokładu lub skoczyć na bardzo głęboka wodę. Celem jest grota i do niej się wpływa. Wejście jest wąskie a dna nie widać – trzeba cały czas płynąc. Ktoś – nie wiem jakaś obsługa stoki na jakiejś piłeczce w wejściu do groty łapie za ramie czy za to co akurat wystaje i przepycha płynących do środka lub tych co już wypływają. W przesmyku spory prąd i to popchnięcie faktycznie pomaga. Zaraz za wejście zaczyna się wypłacać aż do płytkiej laguny z plażą.

Całość ponownie otoczona wysokimi skałami porośniętymi dżunglą. Tym razem bez innego wyjścia. Bardzo to ładne chociaż wewnątrz sporo ludzi. Robimy obejście dookoła. Wypływamy z ukrytej plaży ale Izie się tak spodobało, ze postanowiła jeszcze raz wpłynąć i wypłynąć przez to podwodne wejście. Znowu trzeba płynąc lawirując pomiędzy innymi łodziami. Dobrze ze wejście na pokład ułatwiają opuszczane schodki bo było by trudniej.

To ostatnia atrakcja i wracamy. Odpłynęliśmy sporo od El-Nido i teraz musimy to wrócić. Po opuszczeniu przesmyku wypłynęłyśmy na otwarte wody a sternik nie oszczędzał łodzi. Wiatr był silniejszy i fala spora. Wielkie bryzgi zalewały nam raz po raz pokład i głowy.

Żeby kasa nie skończyła się z nienacka – wypłacam 10000 PHP z bankomatu. Oczywiście prowizja 250 PHP co jest wzrostem o 50 w stosunku do tego oczym pisano w internecie. Ale nie powinienem mieć prowizji własnego banku wiec obleci. Bankomat nie robi innych niespodzianek i po chwili zasililiśmy portfele.

Szukamy jakiejś nowej miejscówki na obiad wzdłuż plaży. Pomijając oczywiście wszystkie knajpy które nam wcześniej podpadły. Jest kolejna, jest wolny stolik – siedzą ludzie a menu wygląda dobrze. Na rozgrzewkę mango Shake dla Izy a ja tradycyjnie – piwo a nawet 3. Niestety małe San Miguelki. Czasami zamawiamy w ciemno bo zdjęcia są ładne ale nie zawsze jedzenie wygląda jak na zdjęciach. Frytowany squid – dla Izy raczej będzie wiadomo ale moja potrawka z kurczaka do tortilli to kto to może wiedzieć. Dostaje danie na skwierczącej patelence teraz już rozpoznajemy, że sizling w nazwie to są właśnie Dania na skwierczącym żeliwnymi półmisku. Czasami wykładają już to przy stoliku i skwierczy na miejscu a czasami – jak kuchnia jest blisko – skwierczącej przynoszą. Dania smaczne ale nie za duże wiec domawiamy krewetki pieczone w maśle za 360PHP. Za wszystko 1280PHP razem z napojami. Trzeba powiedzieć, że pozwalamy sobie ale nie chce mi się jeść w norach – w prawdzie po taniości ale z przewagą ryżu.

Trzeba wrócić na nocleg. Kupujemy po drodze rum i pepsi a także cytrynę. W końcu dziś sylwester. Spakować na jutrzejszy wyjazd udało się nawet przed północą. No to Iza się jeszcze zdrzemnęła i obudziłem ją na sylwestrowe zimne ognie. Trochę strzelali i z naszego balkonu mieliśmy fajny widok. No to sylwestrowe drinki i spać bo jutro poranny lot na Bohol.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.