El-Nido eksplorujemy okolicę
Śniadanie nieco rozczarowało. Obok recepcji kilka krytych tac z jedzeniem na ciepło. Ryż, warzyw już nie było sadzać po pustym korytku z resztkami. Jakieś mięso chyba było ale też po wszystkim. Pan właśnie dokładał jajka sadzone opiekane z jednej strony. Takie na miękko. Jakiś chleb tostowy ale bez tostera, co ciekawe jakiś zwyklejszych chleb jakby z otrębami ale nic do niego. Ani masła, ani dżemu bo na wędlinę czy ser żółty to w takich krajach nie liczę. Z owoców papaya i banany – ok. Kawa, herbata, sok – tu też ok. Bez cukru i nawet mleko do kawy. Jakieś dwa rodzaje ciasta. Cóż trzeba jeść ciało dają. Po jakimś czasie dołożono wołowiny z cebulą ale nie kawałki tylko rozdrobniona do włókien. Ale u Izy biednie – musiała nadganiamy owocami. Ogólnie to słabo ale głodni nie wyszliśmy.
Idziemy odebrać pranie. Pani podsunęła do podpisania ale przedtem sprawdzamy. Na kwicie było 33 sztuki. Każda skarpetka była liczona jako osobna sztuka. I teraz tak liczyliśmy i wyszło 31. Czegoś brakuje. Tak jak myślałem – skarpetek. Jednej pary. Sprawdzamy na zdjęciu kontrolnym zrobionym przed praniem. Okazuje się, że brakuje 2 skarpetek z różnych par. Tylko zawinięte były tak, ze wydawało się że jednej. Jak pokazaliśmy pani których skarpetek brakuje to wyciągnęła jakieś superlatywach – 4 pojedyncze skarpetki z czego 2 moje. Teraz z czystym sumieniem możemy podpisać kwit odbioru. I znowu mamy sporo czystych rzeczy bo im cieplej tym szybciej się kończą.
Pranie do pokoju i jazda na Via Ferrarę. Taaa – tak właśnie nazwali to coś aj jedynie co łączy bia Ferrarę z tym czymś to kaski i uprzęże. Zamiast lonży kawałek liny z karabińczykiem. Ale trasa ma się wspinać na okoliczne skały skąd ma być fajny widok na zatokę El-Nido. Wejście jest ze 200m od naszego hotelu. Jak się okazuje nieco w głębi – gdzie jest tez jakaś szkoła albo coś. Niewielka recepcja jest za boiskiem. Wejście 400PHP od osoby i wliczony przewodnik niestety nie można bez niego. Podpisujemy jakiś papier o rezygnacji z roszczeń jak coś pójdzie nie tak. Standard – np. w parkach linowych w Polsce też się takie podpisuje. Czekamy chwilę bo przewodnicy w górze. W między czasie schodzi się więcej ludzi i nasza grupa się krystalizuje. Myślałem, że dadzą nam jakieś szkolenie ale nie. Pomogli nam ubrać się w sprzęt i jazda. Trasa ubezpieczona linami z węzłami a porem metalowe schody i wiszące mostki.
Z dołu wyglądało, że wejście na górę będzie trwało bo wysoko. I początek to sugerował. Ostre wejście zabezpieczone linową poręczówką z węzłami. Ale nie było to długie podejście. Potem wiszący linowy most- dość długi z widokiem na góry, dżunglę i cześć miasta. A potem po metalowych schodach do góry i już. Na górze platforma widokowa w kilku kierunkach. Fajne kostropate góry wokoło i naprawdę zacny widok na zatokę El-Nido. Robimy sesje zdjęciową.
Tablice ze zdjęciami na dole sugerowały jeszcze jedna atrakcje jaka była wielka sieć linowa utkana jak sieć pająka na dużej wysokości. Wchodziło się na nią i można było się polansować. Niestety dopiero na górze od przewodnik powiedział ze to jest ekstra płatne 300PHP od osoby. Pomijając ze to po prostu nie fair, że powiedziano o tym dopiero teraz – to cena mocno wygórowana w stosunku do całej atrakcji. Nawet mieliśmy robocza teorie ze oni lewiznę kręcą. Na dole nic nie mówią bo nie sprzedają na to biletu bo powinno być wliczone a na gorze – jak mimo wszystko znajdzie się jakiś chętny to maja kasę do kieszeni. Ale może jesteśmy źle nastawieni.
Schodzimy. Upał pierwsza klasa ale jeszcze sporo dnia zostało idziemy do pokoju trochę ochłonąć a zaraz potem szukać skutera. Obok naszego hoteliku jest wypożyczalnia ale to co mu zostało nie wyglada dobrze. Idziemy dalej ale o tej porze innym już nic nie zostało. Wracamy do naszej budki. Gość się chyba ucieszył, że mimo połowy dnia puści jeszcze swój ostatni skuter. Umowa najmu ma wielkość niewielkiej kartki z notesu. Taki tam świstek – imię, nazwisko, adres. Gość chce abym zostawił ID. Wiec zostawiam dowód. Trochę się o niego boję ale w sumie jak zginie to nie będzie tragedii. Płacimy 500 PHP do końca dnia. Skuter jest mocny i ma spore koła – nie tak jak te najmniejsze do kupienia w Polsce. Po przerwie znowu muszę się zaadoptować. Problemem jest zachowanie równowagi przy starcie i przy małych prędkościach. Zwłaszcza jak ma się pasażera. No i tutejszy ruch. Ogólnie nie jest tak źle jak np w Indiach. Ale trzeba się przyzwyczaić, że skuter czy samochód może wyjechać w każdej chwili z dowolnego miejsca. Klakson jest potrzebny do wyprzedzania i sygnalizowania istotnego manewru.
Bak jest pełny wiec tankujemy w najbliższej stacji. Ceny wąchają się od 55 do 60 PHP za litr, ale zbiorniczek jest mały i nawet przy zatankowaniu do pełna nie weszło więcej niż 3 litry. Kierunek – Plaża Nacpan. Jedziemy główna drogą aż jakiś mijający kierowca tricykla mach rękami i pokazuje, że manat mało powietrza w tylnym kole. Niby nie ma paniki ale takie rzeczy zostają. Na najbliższej stacji benzynowej maja kompresor ale ni obsługa ani lokalni pomocnicy nie dają rady pomóc. Ostateczna diagnoza – niekompatybilna końcówka. Ni to kij – jedziemy dalej. W następnej wiosce jest warsztat od opon ale akurat je lunch. Ni to niech je. W następnej wiosce młody chłopak za 5 PHP dopompowuje nam koło. Iza postanowią dać mu napiwek.