Mamallapuram – Puducherry

Stoimy na przystanku bypass bus station. Tak to się nazywa bo nie ma ani budki ani zatoczki. Nic nie ma. Za to są inni ludzie. To pocieszające. Trzeba było się tu dostać. Bo autobusy do Puducherry nie wjeżdżają do Mamallapuram. Coś tam jeździ podobno co 30 min. Pojawia się jakiś autobus który trochę zwolnił ale tablicę z miejscowością ma tylko w Tamilskim. Potem dodał gazu i zniknął w tumanach kurzu. Za chwile pojawia się drugi który też zwolnił i nawet ktoś do niego wskoczył ale nie udało mi się uzyskać informacji gdzie jedzie. Nie no, z plecakiem do autobusu skakać nie będziemy. Jest kolejny. Ktoś z czekających podpowiada że to ten. Ładujemy się prawie w biegu. Autobus chyba nie ma drzwi żeby łatwiej było wskakiwać. W miejskich autobusach to standard. Jeżeli nie wsiada akurat duża grupa ludzi to się po prostu wskakuje lub wyskakuje w biegu, ale nie myślałem że w PKS-ach też. Jedziemy na stojaka bo full. Kondzior dociera do nas i wciska bilety. 64 rupie za 2 osoby. Bierze ode mnie plecak i rzuca gdzieś do przodu. Kierowca rajduje jakby się dowiedział, że żona go zdradza z sąsiadem. Cały autobus wibruje i dzwoni swoimi blaszkami. Po pierwszym większym przystanku możemy usiąść.

Na stacji w Puducherry musimy się dowiedzieć o autobusy do Tanjore. Jeżeli myślicie że nie ma problemu to możecie się zdziwić. Nie należy liczyć na żadne rozkłady jazdy, tablice informacyjne. Dziesiątki autobusów przyjeżdżają i odjeżdżają i jeżeli mają jakieś napisy to w języku tamilskim a to są zabawne zaokrąglane szlaczki. Są czasami kasy ale to tylko na niektóre autobusy dalekobieżne. Pytamy w kilku miejscach i udaje nam się ustalić godzinę odjazdu ale precyzyjne określenie miejsca odjazdu nie jest możliwe. Wszyscy pokazują tam – a tam stoi 30 autobusów. Po prostu trzeba będzie jutro pomiędzy te autobusy wejść i pytać. W Puducherry zaplanowałem nocleg w Park Guest House, bo wszystkie pokoje miały mieć widok na morze. Jest recepcja i jest tanio 800rupii z Klimą. Ale prowadzi to wszystko jakieś religijne stowarzyszenie Ashram i są obostrzenia. Np. nie można pić alkoholu i trzeba wrócić przed 22:30 bo zamykają na głucho. No i nasz pokój jest na parterze skąd bardzo słabo widać morze. Poza tym może być. Wychodzimy na spacer. No cóż – Małe rozczarowanie. Miasteczko mocno przereklamowane a ducha francuskiego kolonializmu czuć słabo. Tyle, że kilka uliczek przy morzu prawie całkiem jest pozbawione tego co dla Indii jest charakterystyczne – obwieszenia sklepikami i różnej maści sprzedawców jedzenia i drobnych usług oraz całego tego wariackiego ruchu z trąbieniem. Obeszliśmy wszystko w 2h i w zasadzie można by wyjeżdżać. Bulwar w remoncie, plaży niema – tylko jakiś okamieniały potwór. Przynajmniej zjeść można normalnie bo knajpy bardziej europejskie. Próbujemy do kina ale we wszystkich seanse się już zaczęły a po następnych nie wpuszczą już nas na nocleg. Do bani. Przesiadujemy oporowo przy piwku i napojach i wracamy na nocleg.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.