Hampi
Przewodnik o Hospet nie rozpisuje się zbyt bardzo choć jest to główny węzeł komunikacyjny dla tego regionu. Hotele są tu opisane raptem dwa i to bez entuzjazmu. Chcieliśmy jednak zanocować tu ze względu na bliskość transportu. Wiedzieliśmy podświadomie jak będzie na dworcu. Dla rikszarzy i naganiaczy tacy biali to zwykła gratka i możliwość zarobienia większych pieniędzy. Spodziewaliśmy się więc kogoś kto będzie nam chciał sprzedać jakąś usługę lub przedmiot w niezwykle okazyjnej cenie. Młody rikszarz który się do nas podłączył zaczął jak zwykle od informacji, że mamy mało czasu i żeby wszystko zobaczyć trzeba rikszę na cały dzień. Widzi jednak, że to nie trafi na podatny grunt więc zmienia taktykę. Sugeruje, że tu hotele są drogie i że w Hampi łatwiej znaleźć coś ciekawszego i że on ma propozycję. Podobnie pisali w przewodniku ale postanawiamy sprawdzić to na własne oczy. Każemy się zawieźć do hotelu Malligi, który ponoć ma nawet basen. Hotel ogromny ale cennik jak zwykle pokierany. Tutaj spotykamy się po raz pierwszy, że cena w hotelu jest inna dla cudzoziemców a inna dla lokalnych ludzików. Jest jednak opcja z Klimą w rozsądnej cenie – 650 rupii, bo są takie i po 4000. Idę oglądać ten tańszy, choć Iza chciała by się już położyć. Boy hotelowy prowadzi mnie tajemniczymi zakamarkami gdzie szybko skończył się pompatyczny wystrój a zaczęła szara lamperia. No cóż – pokój z widokiem na nigdzie. Klima jest ale tylko centralna i bez regulacji. Dla zdesperowanego – późnym wieczorem mógłby nawet być ale wraz długością pobytu rośnie nam zapotrzebowanie na wygody. Jedziemy z rikszarzem do Hampi.
Hampi to takie miasteczko położone na ruinach miasta z XIV wieku. Ruiny są znacznie większe i wkomponowane w charakterystyczne skałki. Zaczynają się dużo wcześniej niż współczesne miasteczko, które jest wkomponowane w te ruiny i wykorzystujące w sporej części stare budynki. Zajeżdżamy na główny plac cały wkomponowany w stare ruiny. Tu koncentruje się codzienne życie mieszkańców i tu jest główny ciąg zakupowy. Teraz jednak – wcześnie rano, miasteczko budzi się dopiero do życia. Rikszarz prowadzi nas do biura rezerwacji. To była jego propozycja gdy chcieliśmy najpierw pojechać na dworzec w Hospet, żeby na jutro zrobić rezerwację na pociąg. Biuro rezerwacji jest trochę zamknięte mimo zapewnień naszego kierowcy. Skruszony mocno się dobija. No tak biuro jest jednocześnie domem właścicieli i smacznie sobie spali w nim na podłodze pomiędzy stanowiskami komputerowymi bo wygląda, że to też kafejka internetowa. Od razu wzbudza w nas nieufność gdy mówi bez sprawdzenia, że żadnego miejsca na pociąg jutro na Goa nie ma. Sugeruje, że znacznie lepszym rozwiązaniem dla nas jest specjalny nocny autobus. Jego specjalność polega na tym, że jest to autobus sypialny i ma łóżka. Rozwiązanie może i ciekawe lecz naszą ciekawość ostudziła cena 1000 rupii za osobę. Drożej niż nocleg w dobrym hotelu. Wycofujemy się, że niby jeszcze pomyślimy i że może potem. Ledwo odsunęliśmy się od nich o pół metra a cena już spadła do 750rupii. Dalej jednak za drogo. Ponieważ po kolejnym pół metra cena nie chciała spaść dalej grzecznie się żegnamy. No cóż rezerwację trzeba odłożyć na później bo jesteśmy wykończeni.
Jedziemy pod hotel – a zasadzie taki dom gościnny – proponowany przez rikszarza. Hoteli tu w zasadzie nie ma a pokoje gościnne to po prostu górne piętra domów właścicieli. Plącząc się w wąskich uliczkach dojeżdżamy właśnie do takiego domu. Znowu budzimy właściciela który smacznie spał na podłodze w takim pokoju dziennym na parterze. Chyba lubią spać na podłodze bo ten dom wyglądał w miarę normalnie i pewnie mieli tu jakieś łóżka dla siebie. Pokój z Klimą za 600 rupii. Oglądamy – jest ładnie i cena dobra – ok. Pytamy o rezerwację biletów i dowiadujemy się że on też rezerwuje i będziemy mogli się u niego wszystkiego dowiedzieć. Tłumaczy gdzie jest bankomat, a jeżeli by był akurat nieczynny to on prowadzi wypłaty z kart za 5% prowizji. Tymczasem idziemy do pokoju trochę odpocząć po nocy w autobusie i porannych przygodach. Kasę mam na wykończeniu a tu trzeba by jakieś śniadanie. Idę do bankomatu odganiając się od namolnych rikszarzy, którzy namawiają na kilkugodzinną wycieczkę ich rikszami po atrakcjach okolicy. Wynajmują też tu – co jest rzadkością – motory i skutery. Trochę mnie to skusiło ale nie mam siły jeszcze prowadzić tu pojazdu. Bankomat jest jeden i akurat płaci. Wracam i po drodze pytam naszego gospodarza o połączenia na Goa. Siadamy do kompa i wychodzi, że problem jest. Wszystko zajęte na jutro i trzeba by pojutrze. Jednak próbuje dalej i chce nas wciągnąć na listę rezerwową na pociąg jutro rano. No dobra, a którzy będziemy w tej kolejce? 110 i 111 yhy to znaczy raczej nie dostaniemy. Przecież 110 ludzi nie rezygnuje z jazdy o tak po prostu. Gospodarz jednak twierdzi, że bardzo często się udaje nawet ze 150 pozycji. Ok. Rezerwuję. Trzeba jednak zapłacić z góry 1100 rupii i ostateczne potwierdzenie będziemy mieć o 18:00 W wypadku braku biletów kasa zwraca tylko 1000. Reszta to opłata za rezerwację. No dobra może być.
Idziemy na śniadanie. Dwa domy dalej na dachu jest polecana przez przewodnik restauracja Gopi Guest House. To w zasadzie inny hotelik tyle że z restauracją. Jest tam dość przyjemnie bo to zasadzie odsłonięty taras. Jemy tradycyjne omlety z widokiem na pobliską świątynię. Iza jest trochę nieusatysfakcjonowana moją rezerwacją pociągu. W sumie można trochę być bo pociąg jest o 6:30 rano z Hospet więc żeby zdążyć to trzeba wstać przed 5 rano. Wiadomo, że bylibyśmy wykończeni po ostatniej nocy w autobusie. Padło nawet podejrzenie, że dałem się wyrolować. Ok. najwyżej będziemy to odkręcać, w końcu to przecież tylko lista rezerwowa. Na razie jednak idziemy zwiedzać pobliskie ruiny. Jest ok. 11 i niestety upał tak narasta, że trzeba się schronić gdzieś. Wracamy do pokoju i odpalamy klimę. Czekamy na powrót właściciela żeby zmienić tą rezerwację. Idziemy do jego mini biura. Człowiek ten jest młody i moim zdaniem rozgarnięty i wydawało mi się, że można mu zaufać i tak to naświetlałem Izie. Zdziwił się bardzo, że chcemy rezygnować a jeszcze bardziej, że chcemy szukać alternatywnego rozwiązania np. lokalnymi łączonymi autobusami. Twierdził że to połączenie jest najlepsze i pozwala nam być na Goa o rozsądnej godzinie dnia następnego. Oferuje, że jeżeli nie dostaniemy się z listy oczekujących to sam zadzwoni na dworzec autobusowy i dowie się o wszystkich możliwych połącz niech na Goa. Co ciekawe zawodnik wzbudza zaufanie też u Izy i zgadzamy się na jego propozycję. Decydujemy się też – w związku z rosnącymi problemami z rezerwacją pociągów – na kolejną u niego rezerwację. Ostatnią jazdę z Goa do Bombaju. Tutaj prawie nie ma problemu choć bilet to tzw TATKAL czyli bilet awaryjny zwany emergency ticket. Już tylko takie zostały i są trochę droższe. Tym razem płacimy 1500 rupii. Ale to już będzie cały transport. Zamawiamy jeszcze rikszę u niego za 600 rupii na kilkugodzinne zwiedzanie lokalnych atrakcji. Trochę na nas zarobił, ale dzięki temu mamy już wszystko zarezerwowane i zaplanowane bez beznadziejnego, kilkugodzinnego poszukiwania informacji.
Jedziemy Teren jest olbrzymi. Czasami przejazd rikszą pomiędzy obiektami trwa po 30min. Zwiedzamy świątynie i różne budynki i wielkie statuy. Między innymi stajnię dla słoni. Bilety w sumie jakieś 500 rupii. Wszystko w przeupale. Strasznie długi ten dzień bo wcześnie się zaczął. Po około 5h jesteśmy powrotem. Ale jeszcze jest trochę dnia. Dowiadujemy się, że nasze bilety z listy rezerwowej zostały potwierdzone. Niewiarygodne. Gość miał rację. Dostajemy numery miejsc. Zatem jutro znowu beznadziejnie wczesna pobudka. Idziemy nad rzekę która wije się między tymi skałkami szeroką strugą. Wciąż jest gorąco i ludzie kąpią się w rzece między skałami. Widać też że każda pora na pranie jest dobra. Idziemy wzdłuż rzeki w kierunku innej – polecanej przez przewodnik restauracji Mango Tree Restaurant. Przedzieramy się przez bananowy zagajnik i jesteśmy. Każą zostawić buty przed wejściem. Znowu? Przecież to nie świątynia. Knajpa jest pod gołym niebem na niewielkich terasach opadających w stronę rzeki. Siedzi się na ziemi na słomiankach za sobą ma się jako oparcie ściankę wyższej terasy. I można jeść na niskich ławo stolikach. Zamawiamy napoje bo jest dalej gorąco. Iza postanawia coś zjeść a ja nie mogę z ciepła. Iza patrzyła i patrzyła w menu a i tak niechcący zamówiła cebulę w cieście, której chwilowo miała dość i jakiegoś wielkiego pieroga na pół talerza. Siedzimy do lekkiego zmroku i wracamy. Centralny plac miasteczka – zwany bazarem – jest otoczony kolumnadą pozostałą po zabudowaniach starego miasta z XIV wieku. Pomiędzy kolumnami wyrosły ściany i stały się fundamentem małych domków biednych tubylców. Taki domek składa się często z jednej małej izby która służy do wszystkiego. Do jedzenia i spania i gotowania. Często siedzi się tam i śpi na podłodze. W porze suchej gotowanie wychodzi przed dom i właśnie teraz, wieczorem przed chatkami zapłonęły ogniska na których powstanie kolacja. Światłą tam często nie ma a ludzie siedzą przy świecach i lampach. Życie koncentruje się wtedy przed domkami. Takich domków jest pełno w całych Indiach. Ponieważ jest bardzo ciepło niektórzy też będą spać przed tymi chatkami na prowizorycznych łóżkach, a niektórzy na szmacie rozłożonej bezpośrednio na ziemi. Na końcu placu gdzie chatek już prawie nie ma są pozostałości jakieś świątyni z wielkim posągiem byka. Robimy fotki i wracamy na chwilę do restauracji na dachu, gdzie ja wreszcie mogę spożyć jakąś nieskomplikowaną pizzę, choć wcale dużo chłodniej nie jest. Z piwa nici. W całym miasteczku nie ma sklepu ani knajpy z piwem. Co za zadupie.
Wracamy do pokoju i odpalamy klimę. Pakujemy się wstępnie bo jutro absurdalnie wcześnie wstajemy na pociąg. Jesteśmy umówieni z rikszarzem który ma nas zwieźć te 30km na dworzec. Na koniec jeszcze siada zasilanie i klima robi off. Jakiś tylko UPS podtrzymuje zasilanie żarówek. Wychodzę sprawdzić co się stało. Tubylcy z bogatszej części miasteczka w której jest nasz hotelik integrują się w najlepsze na ławeczkach w wąskich uliczkach. Cóż robić – w końcu nie ma prądu. Dostaję info, że to standard i że jakieś 30-40 minut prąd już będzie. Ok. wracam i czekam jeszcze na prąd żeby ustawić klimę na noc. W końcu koniec ultra długiego dnia.