Ostateczny powrót

Spałem trochę ale nieszczególnie. Na dodatek nad ranem zaczął mnie boleć żołądek. Nawet nie wiem czy nad ranem bo czas się znowu się rozjechał. Nad Europą chmury, ale widać prawdziwą zieleń. Na monitorach wyświetlają informacje o możliwych przesiadkach z lotniska po przylocie. Ból brzucha się nasila więc mocno się koncentruję na tych informacjach żeby nic mi nie umknęło. Albo mi coś jednak umknęło albo nic w ciągu 2h do Warszawy nie leci. To ciekawe bo nasz samolot odlatuje za 50 min. Samolot przyziemia gładko. Pilot musiał przyziemiać na tym lotnisku setki razy bo zwykle wstrząsa mną bardziej gdy ląduję do snu na wozie. Brzuch boli mnie już maksymalnie i nie wiem czy to przez kolację czy też w związku ze zmianą południków. Aż pot spływa mi na oczy i to nie z gorąca.

Przesiadka wydaje się jasna i potrzebująca minimum doświadczenia. Wyjście z rękawa do terminali przesiadkowych jest dobrze oznakowane, ale na monitorach wzdłuż tej drogi próżno szukać naszego lotu. Zero informacji czy jest, czy opóźniony albo odwołany. Mamy 10 min opóźnienia, ale realnym wydaje się dodarcie na miejsce w rozsądnym czasie. O ile do tej pory można było uważać, że Lufthansa i lotniska w Niemczech są dobrze zorganizowane, o tyle w Monachium wszystko się zmieniło. Już po chwili zrozumieliśmy, że oznaczenia wyprowadzają nas poza strefę bezpieczeństwa, więc siłą rzeczy żeby dotrzeć na nasz terminal będziemy musieli przechodzić jeszcze kontrolę bezpieczeństwa. To może skomplikować nasze dotarcie do terminala na czas. I skomplikowało. Kolejka do bramek była długa a na dodatek mieliśmy przecież przy sobie zabronione do wnoszenia na pokład przedmioty – czyli napoje w puszkach. A można wnieść tyko 200 ml w przeźroczystym opakowaniu. Wypiłbym to piwo, ale żołądek zdecydowanie się buntował. Iza była już nieźle wkurzona więc gdy dokolejkowaliśmy się do kontroli pani z ochrony nieźle się osłuchała. Racji było w tym sporo. Zwykle w lotach międzynarodowych z przesiadkami, kontrolę przechodzi się tylko raz. Jest to sensowne bo gdybym kupił jakiś alkohol na lotnisku w Bombaju, w sklepie bezcłowym, to teraz musiał bym go wypić albo zostawić. Widać jednak Niemcy nie ufają kontroli w Indiach i postanowili przeprowadzić ją jeszcze raz. Wobec tego idea sklepów bezcłowych jest bezsensu. Iza w obronie dobytku zaczęła się już nieźle awanturować więc został wezwany wielki ochroniarz. Oczami wyobraźni widziałem już jak w Izę strzelają z elektrycznego pistoletu albo zatrzymują ją na 24h. Postura ochroniarza wzbudziła chyba w Izie pewne obawy bo ścichła trochę więc udało nam się przejść to towarzystwie tylko jej poburkiwania. Niestety wygląda na to, że jesteśmy spóźnieni. Jak samolot nie poczeka to jesteśmy uziemieni. Samolot nie poczekał i odbiliśmy się od zamkniętej bramki a po samolocie nie została nawet smuga kondensacyjna. Izie puściły nerwy i chlipała w kącie. Trudno mi się było skoncentrować by ocenić sytuację a to przez zaćmę jakiej dostawałem od bólu brzucha. Nie ma co – na wielki powrót to nie wygląda. Zebrałem się w sobie i zostawiając na chwilę Izę w towarzystwie kąta – udałem się na poszukiwania informacji. Zaawansowane poszukiwania – oparte o wariacje koła oraz ósemki – doprowadziły mnie do punku obsługi klienta w strefie odlotów – co wydawało się sensowne. Kilka stanowisk i kolejka. Raczej byłem przekonany, że to sprawa kosmetyczna, żeby przebukować nasze bilety. Nie czekałem w kolejce tylko wróciłem po Izę i wróciliśmy tu razem. Iza widząc, że jest jakaś koncepcja uspokoiła się trochę. Gdy doczekaliśmy przedstawiłem nasze bilety i powiedziałem, że wprawdzie spóźniliśmy się trochę ale wygląda, że samolotu nie było w ogóle. Pani grzecznie przytaknęła i powiedziała, że samolot został zlikwidowany. Biedny samolot – ale co to znaczy dla nas? Ano znaczy, że pani przebukuje nam bilety na najbliższy możliwy lot do Warszawy, czyli za jakieś 2h. Początkowo Iza chciała jeszcze na panią nakrzyczeć ale zobaczyła, że to standardowa procedura i nikt inny się nie rzuca i generalnie jest to jakoś zorganizowane. Żeby było śmieszniej nowe bilety były na linię polską – LOT. Bagaże obiecali dostarczyć na właściwy samolot.

Brzuch nie przestawał więc udałem się do lotniskowej apteki. Okazało się że mamy tylko 10 euro a mieliśmy 20. Wygląda, że w czasie kręcenia filmu ktoś podprowadził nam 10 euro – tylko dlaczego resztę zostawił? Do apteki idę sam. Umiem powiedzieć po angielsku, że boli mnie brzuch, mogę nawet dodać, że boli mnie bardzo. Niestety pani w aptece uzależniła lekarstwo od rodzaju bólu i wymieniła co najmniej cztery rodzaje. Tak mi się wydaje – ponieważ większość przymiotników była poza moimi możliwościami zrozumienia. Coś chyba była mowa o skurczach, wzdęciach i którą stroną wylatuje. Znaczy – problem polega, że nie wylatuje. Dostałem jakieś kropelki ponoć strasznie skuteczne – cena 10 euro i jakieś centy. Pani wspaniałomyślnie nie chce tych centów – choć chciałem zapłacić kartą. Przystąpiłem do aplikowania w trybie natychmiastowym.

Docieramy do naszej bramki, która znajduje się w możliwie najdalszym zakątku lotniska. Ale jest tu spokój, kibelek, fajna poczekalnia i darmowa kawa i herbata do woli. Krople aplikowałem jeszcze 2 razy w czasie czekania. Niby trochę przestało ale po drugim razie skończyłem w WC. Wypadło górą. Przyszło mi nawet na myśl żeby wrócić do apteki i powiedzieć. Uznałem jednak, że temat jest mało rozwojowy. Tu rękawów do samolotu nie było bo byliśmy na poziomie płyty lotniska. Po odprawie zapakowano nas w autobusy i dowieziono do samolotu. Samolot standardowy. Taki mały lotobusik na krótkie trasy. Gdzieś nad granicą i na 10km wysokości przestał mnie boleć brzuch. Było to na tyle zaskakujące, że pierwszej chwili się nie spostrzegłem. Może puściły mnie nerwy? Godzinę później lądowaliśmy w Warszawie. Kraj przywitał nas pochmurną, ponurą atmosferą. Bagaże dojechały z nami. Mamy tylko około 2.5h opóźnienia w stosunku do planu. Dzwonię na parking gdzie zostawiliśmy auto. Pracownik parkingu obiecuje odebrać nas w ciągu 10min. Jest prawie punktualnie i jedziemy po auto. Parking był opłacony z góry więc poszyję tylko potwierdzenie. Auto po 33 dniach nie odpala – co mnie specjalnie nie dziwi. Na parkingu pomagają i po „odspawaniu” autko pracuje. Ostatni etap. Jeszcze ze 2.5h DO DOMU! Rajduję nie oszczędzając paliwa spoglądając od czasu do czasu na spokojnie drzemiącą Izę.

Powiązane zdjęcia:

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *