Panjim – Old Goa
Indie się zmieniają. Czasami myślę, że w czasach końca ery kolonialnej było tu jeszcze tak egzotycznie jak tylko sobie potrafimy wyobrazić. Gdy byliśmy 4 lata temu po raz pierwszy i drugi raz 2 lata później jeszcze tych zmian nie dostrzegaliśmy. Teraz jednak dwa odwiedzone miejsca – Bombaj i Goa zmieniły się. Oczywiście dla kogoś z Europy kto przyjedzie pierwszy raz dalej będzie egzotycznie. Ale zmiany są – nie wiem czy na lepsze. Nowoczesność wchodzi tu tylnymi drzwiami i przybiera czasami dziwne kształty. Po pierwsze – sprzedający są mniej nachalni i wystarcza im często jedno powiedzenie „nie”. Tak samo taryfiarzom. Dziewczyny coraz częściej ubierają się po europejsku choć sari jest dalej popularne. Jednak dziewczyna i chłopak spacerujący i trzymający się za ręce to już absolutna nowość. No i przeczytałem w lokalnej gazecie, że w którymś stanie młodzież protestowała na ulicy przeciwko ocenzurowaniu jakiegoś filmu przez komisję obyczajową. Do tego dziś wieczorem w parku miejskim w Panjim zrobiono imprezę. Park był mały i impreza też. Ale parę rzeczy ją jednak wyróżniały. Przygrywała kapela ale raczej nowocześniejsza – z klawiszami, perkusją i gitarą. Wokalista śpiewał po angielsku amerykańskie standardy od Franka Sinatry do Layonela Richi. Pośrodku tej imprezy stał namiot gdzie grillowano mięso i drugi gdzie rozlewano alkohol. Normalnie, publicznie pod gołym niebem można się było napić drinka lub czystego alkoholu. Do wyboru dżin, whisky, wódka, tequila czy wino i piwo. Turyści głownie tubylcy, młodzi i starsi bez krępacji zamawiali drinka. A jak znalazło się kilka par które publicznie zaczęły tańczyć to zacząłem się zastanawiać czy nic mi nie dosypano do jedzenia. Indie się zmieniają.
Strasznie nie chciało nam się wstać. Po pierwszej pobudce postanowiliśmy dospać i wygrzebaliśmy się o 11. I tak bym jeszcze pospał. Nasz hotel nie ma baru ani restauracji – mieści się po prostu w jakiejś postkolonialnej willi, więc na śniadanie musieliśmy się gdzieś wybrać. Do centrum mieliśmy bardzo blisko. Nie znaleźliśmy nic ciekawego więc skończyliśmy w tej samej knajpie co wczoraj. Knajpa znajduje się przy hotelu i niestety jest „pure vegetarian” co oznacza brak nawet jajek. Nie miałem ochoty na kolejną masala dosa bo jak wcześniej pisałem wolę jakiś chleb na śniadanię. Zdziwiłem się, że w knajpie „pure vegetarian” można jednak kupić omleta. Zamówiłem i do tego tosta z masłem i dżemem. Iza zamówiła coś co się nazywało „Cheese Tomato Onion Uttappa” Okazało się, że można w Indiach zrobić „tomato omleta” bez jajek. Pomidora wprawdzie miał ale też nie wiele. Zrobiony był chyba z mąki ryżowej i z czegoś tam, ale nie wiadomo dokładnie z czego. W sumie mógł być ale tost i tak był smaczniejszy. Uttappa Izy to też był placek mniej żółty ale szczegóły receptury to tajemnica kucharza. Do tego jeszcze dwa sosy.
Ruszyliśmy bez planu na zwiedzanie miasta. Doszliśmy do rzeki, potem mostu a na koniec na dworzec autobusowy. Ponieważ ogólnie w planach i tak mieliśmy podjechanie do Old Goa uznaliśmy to za znakomitą okazję. Dworzec jak to w Indiach. Zero rozkładów jazdy, rozklekotane autobusy i nawołujący kondziorzy. Po 10 minutach i zatoczeniu 2 ósemek znaleźliśmy miejsce skąd odjeżdżały autobusy do Old Goa. Oczywiście odjeżdżały na raz kondziorzy z zapałem wyrywali sobie pasażerów podjeżdżając do przodu po pół metra żeby zasygnalizować ewentualnym pasażerom, że to już. Wsiedliśmy do pierwszego z brzegu – bilet 12 rupii od osoby. Trasa ok 10 km.
Old Goa to dawna stolica Koloni portugalskiej w Indiach. W czasach świetności mieszkało tu tyle ludzi co w Lizbonie czy Londynie. Ogniem i mieczem wprowadzono tutaj chrześcijaństwo i do dziś jest to ostoja chrześcijaństwa w Indiach. Po starym Old Goa niewiele zostało bo wszyscy uciekli stamtąd w czasie epidemii i przenieśli się do Panjim. Jednak samo miejsce zostało wpisane na listę UNESCO ponieważ zostało tu kilka znacznych kościołów z tamtych czasów. Część odbudowano część się zachowała. Jest to ważne miejsce dla lokalnych chrześcijan ponieważ przechowywane są tu szczątki (mumia) świętego Franciszka Ksawerego który mocno chrystianizował Indie i całą Azję. W kompleksie trwały akurat święta poświęcone Ksaweremu i było dużo pielgrzymów. Kościoły w stylu hiszpańsko portugalskim rozrzucone były na sporym terenie. Niektóre odnowione inne w trakcie odnawiania. Niektóre w ruinie. Dość ciekawe budowle w palmowych gajach. Do Bazyliki Dzieciątka Jezus nie udało nam się wejść ze względu na święto. Ciekawe miejsce w Hinduistycznych Indiach.
Powrót odbył się bez problemów jednym z wielu autobusików kursujących na tej trasie. Akurat na porę obiadowo-kolacyjną. Trochę nam zeszło zanim znaleźliśmy jakąś inną knajpę z mniej restrykcyjnym menu. Ale udało się zjeść „Paneer tikka masala” i „Paner Pallak” Jedne z naszych ulubionych pozycji w indyjskim menu. Za całość z napojami wyszło ok 500 rupii czyli jakieś 27zł. To już sporo jak na wegetariański posiłek. W drodze powrotnej napatoczyliśmy się na wspomnianą wcześniej imprezę w parku. Postanowiliśmy skorzystać z takiej świetnej okazji i zakupić drinka. Lista drinków nie była zbyt długa. Głownie lano czysty alkohol i serwowano piwo. Za niewielkim kontuarem stało aż 4 hindusów z czego jeden nalewał alkohol, drugi zbierał pieniądze a pozostali dwaj niby pomagali. Iza zamówiła Margaritę dla mnie (ale wg zupełnie innej receptury niż u nas) a sobie lokalne winko. Lokalnego winka nigdy wcześniej tu nie spotkaliśmy. Nasze zamówienie wzbudziło konsternację w barmanie, który chyba nigdy wcześniej barmanem nie był i co najwyżej polewał wodę kwiatom. Zaczął się bezradnie oglądać na kolegów ale ci przestali go zauważać. Uznał chyba że to dobra metoda bo przestał zauważać nas i skupił się na przygotowywaniu jedynego drinka jakiego znał z miętą i limonką – pracowicie rozgniatając małym moździerzem zwartość na dnie plastikowego kubka. Po 5 minutach bezproduktywnego stania przy kontuarze postanowiliśmy przestać zauważać barmana i oddaliliśmy się w stronę kapeli. Ciekawie wyglądały tańczące indyjskie pary ale repertuar zaczął powoli przesuwać się w stronę ciechocińsko-dancingowego. Postanowiliśmy wracać. Dziś wróciliśmy później bo nawet 2 sklepy z alkoholem które mieliśmy zwykle po drodze były zamknięte. Jednak znaleźliśmy trzeci otwarty. Trzeba przyznać że sklepów z alkoholem na Goa nie brakuje. A i cena jest przystępna – ok 60 rupii za dużą butelkę 650ml. W tym 3 rupie za butelkę zwrotną. Problem w tym że nikt ich nie chce przyjąć z powrotem.