Transportowe perypetie

To miała być rutynowa podróż. I na dodatek precyzyjnie dograna. Na zasadzie wpadamy na lotnisko, do samolotu, krótkie przesiadki lot na nocy więc spanie. Wysiadamy rano i mamy cały dzień w Bangkoku. Tyle teoria. Już w drodze na lotnisko dostałem email o opóźnieniu lotu do Stambułu. Zanim dojechaliśmy dostałem jeszcze dwa takie maile ciągle oddalając naszą porę wylotu. Jeżeli ta ostatnia godzina okazała by się prawdziwa to nie zdążyliśmy na samolot do Bangkoku. Ale nie ma się co martwić na zapas. Parking miałem zarezerwowany na bogato. Przy samym terminalu piętrowy parking P2. Żaden transfer nie jest potrzebny idzie się na piechotę. Bliżej chyba tylko parking dla VIPów. Na hali na tablicy odlotów ani słowa o opóźnieniu i myślałem już, że to jakiś fake. Ale przy nadaniu bagażu juz coś mówiono o opóźnieniu. Trudno nie mamy na to wpływu. Tylko teraz mamy tu 4h czekania zamiast 2. Ostatecznie wylatujemy o 16:40. Czyli 1h 45m później. Na przesiadkę mieliśmy 80 minut wiec jak samolot do Bangkoku nie poczeka to nie ma szans żebyśmy zdążyli. Najwyżej jak będą miejsca to przebukują nam na 1:55 w nocy.
Sam lot przebiegał spokojnie. I na dodatek – co ostatnio jest rzadkością – dostaliśmy normalny obiad na locie który trwał 2h 15m. Znakomicie poprawiło nam to humory i resztę lotu spędziliśmy w przeświadczeniu, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Po przylocie okazało się, że my może idziemy zgodnie z planem tylko plan idzie własną drogą. Wysiadka jeszcze się przedłużyła bo prze opóźnienie nie było dla nas wolnego slotu i dowożono nas autobusem z samolotu do lotniska. Po wejściu – juz pierwszy rzut oka na tablicę odlotów – zorientował nas, że o żadnym czekania nie może być mowy. Ok przestawiamy się na tryb adwenture. Idziemy do bramek transferowych. Po drodze biuro obsługi transferu. Kolejka spora a więc więcej osób ma problemy. Miła pani zamienia nam lot na ten następny o 1:55. Ku naszemu zdziwieniu informuje nas jednak, że on jest też opóźniony i to o około 6h. Planowany wylot 7:45. Jest 21:00 czyli musielibyśmy  siedzieć w nocy na lotnisku prawie 11h. No świetnie. Marzyłem o tym. Ale sytuacja wydaje się być pod kontrolą. Pani informuje nas, że przysługuje nam hotel. W związku z tym musimy udać się do hotel desku gdzie skierują nas do właściwego hotelu. A gdzie jest hotel desk?  Na hali przylotów. Żeby tam dojść trzeba przejść kontrolę paszportową bo oficjalnie wkraczamy na teren Turcji. Ale żeby wejść na teren Turcji potrzebna jest wiza. A ona nie jest za darmo. Kosztuje 30 dolarów. Pani uspokaja, że po powrocie będziemy mogli ubiegać się w Turkisch Airlines o zwrot tego kosztu. Ok. Wygląda, że pani wie co mówi wiec przyjmujemy to do wiadomości. Wizę można kupić w kantoru tuż przed oprawą paszportową. Niestety tylko gotówką. Karta nie można. W grę wchodzą funty, euro i dolary. Dobrze, że mamy dolary.

Odprawa paszportową idzie gładko bo akurat nie lądował żaden samolot wiec pogranicznicy się nudzili. Na hali przylotów czuliśmy się nieco zagubieni ale po jednym pytaniu wiedzieliśmy, że w prawo i do końca. Do hotel desku też spora kolejka. Ponoć wcześniej pogoda była tu jeszcze gorsza stąd wiele samolotów było opóźnionych. Cierpliwie czekaliśmy na naszą kolej wsłuchując się w żale i historie innych pasażerów. Wszystko wydaje się zorganizowane wiec jeszcze nie przeczuwamy problemów. Pan w okienku ogląda nasze bilety i rozpoczyna wydzwanianie. Widzieliśmy to już wcześniej. Chyba po prostu szukają miejsc w zaprzyjaźnionych hotelach. Jeden drugi telefon ale miejsca się chyba skończyły. Jak to się skończyły? Co nas to obchodzi? Obsługa wykonuje telefon do managera. Coś tam długo deliberowali mietosząc nasze bilety. Ostatecznie pan informuje nas, że hotel nam jednak nie przysługuje. Jak to? Iza przełącza się z trybu adventure w tryb kill on demand. Co jak co ale to mistrzostwo świata w robieniu awantury. Nieźle sobie to wykombinowali. Na bilecie jest ze odlot jest punktualnie i na tablicy też oficjalnie nie ma żadnego opóźnienia. Cha – cwaniaki – pokazuje info na portalu Check My Trip, że opóźnienie jest i ma się świetnie. 4 marca cd.

Zmieniają taktykę. Od lotu o 1:55 opóźnienie wynosi tylko 6h wiec przysługuje nam tylko darmowy posiłek bo darmowy nocleg przysługuje nam dopiero przy 10h opóźnienia. Ale zaraz nasz lot miał pierwotnie lądować o 19:30 an nawet opóźniony lądował o 21. Do 7:45 to zdecydowanie więcej niż 10h. Obsługa znowu dzwoni do jakiegoś managera. Gadali długo i nic z tego nie wynikło. Nie przysługuje nam i już. Iza żąda rozmowy z tym managerem. Gość wije się jak piskorz. Każe chwile poczekać. W czasie tego czekania odnajdujemy człowieka, który przed nami   pytał o ten sam lot i hotel chyba dostał i to się potwierdziło. Postawiliśmy go za przykład w hotel desku. Okazało się, że ma business class i przysługuje mu więcej. I jak chcemy te prawa to musimy upgradować nasz bilet do business. He he – bardzo śmieszne. Ciśniemy dalej. Iza mówi ze nie odejdzie od okienka do puki nie porozmawia z managerem. Manager chyba jednak był mocno zestrachany bo cały czas zasłania się pracownikiem. Rozmowa zaczyna wyglądać jak konwersacja z Misia. Z serii – nie mamy pana płaszcza i co nam pan zrobi. Świetny przykład jak firma w 30 minut może sobie popsuć opinie. Naszym zdaniem zabrakło im miejsc w hotelach i teraz kombinowali jak nas po prostu spławić. W końcu pan powiedział, że jak chcemy to na piętrze jest budka telefoniczna skąd za darmo można zadzwonić na całodobowe biuro obsługi klienta. Nie mając innego wyboru – idziemy tam. Któryś raz z rzędu pokonujemy na szerokość hale przylotów i wjeżdżamy schodami na halę odlotów. Budka jest. Po poniesienia słuchawki automat mówi ze w celu wyboru języka angielskiego należy wcisnąć – coś. Jakby jeden, ale nie działa. Myślałem, że tylko ja nie rozumiem ale Iza też miała kłopot ze zrozumieniem co takiego mielibyśmy wcisnąć. Próbujemy na wyrywa ale sprawa się wydłuża bo za każdym razem trzeba testować rozmowę i zaczynać od nowa. W dodatku słuchawka jest dość cicha. W końcu okazało się, że trzeba wcisnąć 9. A pani mówiła coś jak „one” lub „line”. A z „nine” kompletnie się nie kojarzyło. Ale dobra rozmowa się rozpoczęła. Iza cierpliwie tłumaczy wszystko co się wydarzyło i rządy z biletami. Ale osoba na linii tez mówi, że nie przysługuje hotel bo tylko 6h opóźnienia. No oni wszyscy nie rozumieją ze 6h to może i jest ale my na tym lotnisku spedzimy z ich winy nie 6h a przeszło 11h. Idziemy jeszcze do najbliższego okienka Turkish Airlines zapytać gdzie jest ten Care Desk co to nam ma wydać voucher na jedzenie. Kierują nas za róg a po usłyszeniu naszej historii – którą Iza cierpliwie wyjaśniła po raz kolejny – stamtąd do stanowiska check-inu nr 15 gdzie ponoć jest jakiś manager i może pomóc. Managerem okazała się kobieta, która też wysłuchała i nawet okazała współczucie. To taki przekąs bo sytuacja stawała się już groteskowa i nawet zdążyłem już znaleźć na booking.com noclegi w pobliskim hotelu – prawie lotniskowym bo oddalonym tylko o 1km. A ci z hotel desku szukali gdzieś po mieście z godzinnym dojazdem. Cena – niecałe 200 zł a więc do zaakceptowania. Iza jednak była zdeterminowana – albo dają nam co nam się należy, albo będziemy gdzieś nocować w zacisznym miejscu lotniska. Tymczasem zbliża się północ i dalsze poszukiwanie noclegu może okazać się bez sensu. Bo zanim się dostaniemy do tego hotelu i załatwimy formalności to będzie z pierwsza ano 6 wypadało być znowu na lotnisku. Pani kieruje nas do care desku, który okazuje się być za kontrolą paszportową wewnątrz. Tylko mówi żebyśmy mówili, że jesteśmy „missconnection psengers” to mamy szansę na jakiś lounge lotniskowym gdzie w większym komforcie moglibyśmy odpocząć i doczekać rana. Czyli okazuje się, że całe nasze wyjście i zakup wizy były bez sensu. Teraz będziemy znowu musieli stać w kolejce do kontroli paszportowej i bezpieczeństwa bo przecież wchodzimy do środka.

Care Desk to lada z około 6 stanowiskami gdzie uwijała się obsługa. A uwijać się musiała bo w zawijanej kolejce stało sporo osób. Znajduje się w okolicy bramki 215. Znowu czekamy. Gdy nadeszła nasza kolej sprzedaliśmy panu z obsługi jacy my to nie jesteśmy pasażerowie. Pan nawet zaczął załatwiać ten lounge. Gdzieś dzwonił i konsultował. W końcu okazało się jednak, że wszystkie lounge są pełne. Musieli tu mieć jakiś armagedon. A więc ostatecznie dopięli swego i wcisnęli nam tylko posiłek. Iza zobaczyła, że pan pisze Burger King i zapytała czy mają tam wegetariańskie potrawy. Chyba jednak nie mają bo pan zmienia lokal na jakiś z Tureckim tradycyjnym jedzeniem. Najwięcej stoisk z jedzeniem znajduje się w Food Court mniej więcej po środku lotniska. Czyli całkiem niedaleko z Care Desk. Idziemy. Knajpa to ostatnio popularny u nas bar samoobsługowy. Z serii bierz tacę, nakładaj co chcesz i płać na końcu. Łapiemy więc za sałatki w barze sałatkowym i idziemy do dań głównych. Ale coś dań wegetariańskich w daniach głównych nie widać. I na dodatek pan mówi, że sałatki nie wchodzą w skład vouchera a danie wegetariańskie się skończyło. Noo – to zaszaleliśmy. Wracamy do Care Desku i chamsko wbijamy się bez kolejki, która cały czas była. Ale my już staliśmy. Pan przeprasza za kłopot – to chyba najmilsza osoba w całym tym lotniskowym bałaganie. Jak się okazuje Z Turkish Airlines współpracuje na lotnisku tylko 4 bary. Turcuisine – w którym właśnie byliśmy, Burger King który przecież z założenia wegetariańskie nie jest, Popeyes – taka podróbka KFC z kurczakami oraz Sbarro – kanapki, pizza i pasta. Tylko tam była jakaś szansa na np pizze wegetariańską. Tam idziemy. Cały ten Food Court to w zasadzie taki chlewik. Nie jest tam zbyt czysto a stoły są strasznie uklejone. Osoba która je przeciera chyba ma wolne. Nie mniej jednak pełno tu ludzi. W Sbarro, za nasz talon na jedzenie, mogliśmy wziąć, trójkąt pizzy, zupkę, napój i frytki. No i była bez mięsa. Samoobsługa. Lepszy rydz niż nic. Ogólnie głodni nie zostaliśmy. No cóż – do odlotu zostało nam z 8h. Pora się przespać. Iza miała notatki, że w okolicach bramki 22 – 25 jest dość spokojnie. To w sumie niedaleko ale pewnie już dzisiaj zrobiliśmy jakieś kilometry po tym lotnisku. Faktycznie od bramki nr 20 przez kilka następnych było dość spokojnie. Spore, puste poczekalnie odgrodzone od reszty lotniska szklanymi ścianami. Część z nich miała własne ubikacje więc daleko nie trzeba by chodzić. I po 1 – 2 osoby śpiące. Miejsca w bród. Wybieramy najbliżej położoną bramkę nr 20 i po chwili mościmy leża na dość wygodnych lotniskowych fotelach. Dość miękkie i zajmowało się 4 siedziska. No cóż jak nomadzi ale miło zdjąć buty po takim dniu i wyciągnąć kości.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.