Warszawa – Lisbona – Funchal
Po zasmakowaniu wysp Kanaryjskich wiedzieliśmy, że Madera a także Azory będą tylko kwestią czasu. Jedyny problem jaki mogliśmy mieć to znalezienie biletów w rozsądnej cenie. Co znaczy rozsądna cena? Najniższa możliwa w danym momencie. Generalnie lubię jak cena biletów po szeroko rozumianej europie nie przekracza 500zł od osoby. Najtaniej wychodziły bilety łączone. Tzn osobno do np Lizbony lub Porto i dalej na Maderę tą samą lub inną tanią linią lotniczą. Czasami można było znaleźć atrakcyjne ceny ale bez gwarantowanej przesiadki a czasami z noclegiem co ostatecznie i tak podwyższało cenę. Ostatnio nie dość, że nie chcę kupować biletów bez gwarantowanej przesiadki to na dodatek wolę kupować bezpośrednio w linii lotniczej niż u pośrednika. Na pośrednika decydował bym się gdyby cena była istotnie niższa. Tak 300 – 500zł od osoby. Niestety na tej trasie jedyny przewoźnik, który mógł to zagwarantować to portugalska linia Lotnicza TAP. No i trafiła się promocja. Warszawa – Lizbona – Funchal na Maderze. Cena – 1546zł za dwa bilety a po jakiś magicznych obniżkach za mile – punkty powitalne cena spadła do 1462zł za dwa bilety. W cenie bagaż podręczny, który powinien wystarczyć na tą długość pobytu. Nie była to cena moich marzeń, ale biorąc pod uwagę, że to na jednej rezerwacji i przesiadka na odpowiedzialność linii lotniczej i z rozsądnym czasie na przesiadkę i z wylotem z Warszawy – można powiedzieć, że to cena przyzwoita.
piątek 14 czerwca, 2019
Wylatujemy 14 czerwca 2019 piątek z Warszawy. Planowany wylot jest o 15:15 co oznacza, że raczej będziemy musieli zwolnić się z pracy na cały piątek. Od początku nie idzie dobrze i są opóźnienia. O 18:20 mieliśmy być w Lizbonie a na przesiadkę 1h 25 minut. Bez szału ale powinno wystarczyć. Bywały już krótsze. Tym bardziej że linia lotnicza sprzedała taki bilet więc to jej odpowiedzialność. No ale ciągle mieszają z tymi godzinami. Najpierw opóźniono wylot z Warszawy i to gdy byliśmy już na lotnisku – o 25 minut czyli czas na przesiadkę skracał się do jednej godziny. Potem ogłoszono przesunięcie lotu z Lizbony na Maderę o 20 minut czyli wszystko ok. Ale z Warszawy nie wylecieliśmy punktualnie. No i gdy byliśmy w czasie lotu dostaliśmy informację o zmianie naszego lotu z Lizbony na inny. Odebrałem tego SMSa już po wylądowaniu w Lizbonie. Teoretycznie jeszcze nasz lot nie odleciał ale czasu na dojście na bramkę już nie było. Skończyli już nawet boarding. Nowy lot wyznaczyli nam na godzinę 22:00 co oznaczało, że na Maderze będziemy przed północą. Na lotnisku w Lizbonie zaraz po wyjściu z samolotu czekała na nas obsługa linii TAM i wręczyła nowe karty pokładowe. Przynajmniej mieli to dobrze zorganizowane. Ale generalnie to kłopoty. Musiałem poinformować wynajmującego apartament na Maderze o późniejszym przylocie i firmę wypożyczająca nam auto która miała dostarczyć samochód na określoną godzinę na lotnisko w Funchal. Z noclegiem nie było problemu. Właściciel powiedział, dostarczy nam klucze o której będzie trzeba. Ale z wypożyczalnią „Funchal Car Hire” nie miałem już kontaktu. Nie mieli biura na lotnisku a to w mieście o tej porze mieli zamknięte. Miałem tylko nadzieję, że osoba czekająca z autem na lotnisku, będzie wiedziała o problemach. Najwyżej będziemy musieli jechać taryfą a odbiór auta obgadamy na drugi dzień. Opóźnienie oznaczało też, że nie mamy szansy na jakiekolwiek zakupy na śniadanie na drugi dzień. Nasza meta to apartament z kuchnią ale co z tego – gdy lodówka pusta. Mieliśmy do odlotu trochę czasu więc przesiedzieliśmy o suchym pysku w barze na lotnisku. Linia TAP karmiła nas na pierwszym – dłuższym locie – ciepłym posiłkiem. Jak na drugim locie będą jakieś kanapki to zostaną na jutrzejsze śniadanie.
Osoba która dostarczała nam auto czekała jednak na lotnisku z karteczką z moim nazwiskiem. Okazało się, że jeszcze kilka osób było w podobnej sytuacji a gość nie wydawał się zdenerwowany. Raczej jako znudzony powtarzającymi się sprawami – stary wyjadacz. Jako, że nie ma biura wszystko załatwiane jest na pobliskim murku. Spisanie umowy i dokonanie reszty płatności. Struktura kosztów wyglądała tak – auto na 8 dni, Fiat Punto lub podobny. Cena 211 euro i 43 eurocenty (? skąd taka precyzja?). Niestety za dostarczenie auta w absurdalnych godzinach na lotnisko – dodatkowa opłata 15 euro. Zapłacił bym taką samą kwotę za oddanie – ponieważ mieliśmy oddawać auto bardzo wcześnie – ale za długość wynajmu odpuścili mi tę kwotę. 15% kazali sobie zapłacić z góry przez PayPal i dodatkowo obciążyli mnie kosztami tej opłaty 1.59 euro. To sobie mogli już darować. Gość nie miał terminala więc w grę wchodziła tylko płatność gotówkowa. Kwota – pomniejszona o tą wpłatę. Ogólnie i tak cenaa niezła, zważywszy długość wynajmu i pełne ubezpieczenie w cenie. No ale auto które otrzymałem nie było podobne do fiata Punto, ponieważ był to Fiat Panda. Ciekawe na podstawie czego określają tytułowe podobieństwo na stronach rezerwacyjnych. Może na podstawie pierwszej litery modelu? W końcu też na P.
No i jest po północy, mamy odebrane auto, zakupów nie zrobimy ale mamy kanapki z samolotu. Trzeba tylko dotrzeć na nocleg. Mamy 22 km do naszego apartamentu Sea Balcony. Nie jest w centrum ale z widokiem i z bardzo ważnym atutem – parking. W centrum bardzo trudno znaleźć metę z parkingiem. Jest za ciasno. A auto gdzieś będzie trzeba parkować przez 8 dni. Te 8 noclegów kosztowało nas 273,6 euro. Rezerwowałem jeszcze w listopadzie 2018 ale płatność była odroczona do 30 maja 2019 i od tej daty bezzwrotna. Czyli na dziś było zapłacone i przynajmniej tym aspektem organizacyjnym mogliśmy się nie przejmować. No ale recepcji tam nie ma i klucze mieliśmy odebrać od właściciela. Kontakt z nim cały czas miałem i wiedział o opóźnieniu i aktualnej godzinie naszego przybycia. Prosił o informację jak będziemy na lotnisku ale jakoś to olałem. Jedziemy. Pierwsze minuty za kółkiem w tak nowych miejscach są stresujące. Drogi na wyspach wąskie a ruch spory. Nawet i tej porze. No ale GPS z telefonu kieruje swoim ciepłym głosem. Po 25 minutach jesteśmy na miejscu. No ale ciemno a brama zamknięta. Spodziewałem się trochą choć liczyłem na to, że właściciel już będzie. Szacowaną godzinę przybycia znał ale tak często się zmieniała w ciągu ostatnich paru godzin że chyba po prostu czekał na tego maila lub SMSa ode mnie. Zadzwoniłem już z pod obiektu, który okazał się 3 piętrowym budynkiem na zakręcie drogi za którą była skarpa i widok na morze. Przy tej drodze był nawet parking oznaczony na Googlach jako punkt widokowy. Nawet o tej porze ktoś na nim był. Budynek to raczej rodzaj apartamentowca ale prywatnego. Tzn – nie typowo pod turystów bo sporo ludzi chyba tu po prostu mieszkało a niektórzy kupili sobie apartament, żeby go wynajmować.
Jest noc, ciepło a Iza puki co cierpliwie czeka w aucie. Po jakiś 15 minutach pojawił się Leonardo – bo tak maił na imię nasz gospodarz. Lekko mi wytknął, że nie zadzwoniłem z lotniska no ale w końcu to my czekaliśmy. Wjeżdżamy na parking w podpiwniczeniu na miejsce 19 – tu mamy parkować i klatką schodową udajemy się do apartamentu „K”. Właściciel strasznie się wczuwa i oprowadza nas po apartamencie jak po muzeum. Wszystko jest. Osobna sypialnia i pokój dzienny. Jest gdzie siedzieć i spać. Kuchnia z pralką, łazienka i duża szafa. Brak klimy ale to już wiedzieliśmy. Noce ponoś są tutaj chłodne więc i tak by się nie przydała. Klucze na do widzenia mamy wrzucić do skrzynki. I tyle. Minęła pierwsza i gość się zwija. I dobrze bo dzień był długi i pora spać.