Hongkong dzień pierwszy
Pobudka niespieszna bo zanim ogarneliśmy się po przyjeździe to zrobiła się 2 w nocy lokalnego czasu. 7h przesunięcia tez bardzo zmyla organizm. Hotel jest bez śniadania ale na rozbieg mieliśmy jeszcze kanapki z domu. No i awaryjna kawa ze słoiczka bo czajnik z filiżankami był w pokoju.
Planu nie mamy jakiegoś skonkretyzowanego. Po prostu idziemy na miasto. Na portierni pojawiła się pani i przepraszała za wczorajsze zamieszanie z kodem do drzwi. Nawet ustawiła nam taki jaki powinien być jakby miało to mieć jakieś znaczenie teraz. Winda w budynku pamięta chyba czasy wojny więc jeżeli nie ma takiej potrzeby to lepiej po schodach. Dzień dość ciepły ale nieco pochmurny. Kurs waluty wczoraj na lotnisku był słaby albo dolar hongkoński staniał. Na wszelki wypadek wymieniliśmy tylko 100 USD. Dlatego dziś pierwsze kroki skierujemy do Chungking Mansions. To zestaw kilku budynków gdzie na dole można kupić wszystko a górę zamieszkują emigranci. Sam budynek jest jedną z ciekawych życzy do zobaczenia w Hongkongu. Jak mówi internet znajdują się tez tam kantory z najlepszymi cenami.
Tymczasem okazało się też, że umarła bateryjka podtrzymującą datę i godzinę w nadzy starym aparacie fotograficznym. Jest tam taka klapka z boku. Nigdy się nie zastanawiałem co tam jest – a tam bateryjka zegarkowa. Będzie zatem okazja sprawdzić czy „można kupić wszystko” w Chungking Mansions – pokrywa się z prawdą.
Hotel jest dobrze skomunikowany. Blisko do metra i tylko 1 przesiadka aby dotrzeć gdziekolwiek indziej. Odcinki płacone są w zależności od odległości ale jeżeli ma się kartę octopus i środki na niej to w zasadzie można się nie martwić. Dodatkowo można nią płacić naprawdę w wielu miejscach. Restauracjach, atrakcjach, sklepach spożywczych.
Przy Chungking Mansions spory ruch a głównej bramie grupa podejrzanych facetów. Odrazu to wzbudza niepokój. Ale nie – tylko kilka propozycji wymiany walut i zakupu Roleksa. Wewnątrz ponure korytarze bez okien. Z wieloma małymi kramami i barami. Prowadzący z całego świata. W myśl zasady nie rób biznesu z pierwszym z brzegu stoiskiem weszliśmy w poszukiwaniu dobrego kantoru głęboko do środka. Ceny były różne nawet w sąsiadujących kantorach. Niektóre najlepsze ceny dawały za banknoty 50 i 100 dolarowe. Najlepsza cena jaka znaleźliśmy to 7.77HKD za 1 USD. To wyraźnie więcej niż na lotnisku. Warto było się pofatygować.
Rozpoczęliśmy poszukiwania bateryjki. Wiele kramów prowadzili Hindusi. Telefony, akcesoria, drobna elektronika. Na pierwszym porażka – mimo przeczesanie worka różnych bateryjek nie udało się znaleźć. Już się przestraszyłem ze to jakaś nietypowa a je na innym stoisku w innej alejce obsługa się przejęła i sama postanowiła poszukać u innych. Już po 5 minutach mieliśmy. Cena zaporowa – 30HKD czyli jakieś 15zł ale nie chciało nam się targować. Odwalili za nas całą tą bieganinę i stanie przy każdym stoisku.
ok organizacyjne sprawy załatwione. Idziemy na nabrzeże do alei gwiazd. Jest stad widok na wyspę Hongkong bo Hongkong to nie sama wyspa. Po drugiej stronie przesmyku panorama na setki potężnych wieżowców. Niestety mgliście wiec brak błękitnego nieba i widoki nieco rozmazane. W sumie miało to swój klimat. Aleja gwiazd – cóż – niby znane lokalne postacie – piosenkarze, aktorzy. Tylko nikogo nie znaliśmy. Lokalni chyba też niewielu bo nie było ochów i mało kto robił zdjęcia. To takie dłonie odciśnięte nie na płytkach chodnikowych tylko na szerokiej poręczy bulwaru. Szukaliśmy czy Jackie Chan będzie – jako jedyny chyba znany nam aktor z Hongkongu ale w miejscu gdzie przewidziano dla niego miejsce było tylko info że wkrótce – hymmmm.
Spacer się przeciągał i głód zaczął w oczy. Oczywiście wtedy do wszystkich knajp daleko albo nie ma. Skończyliśmy z jedzeniem kupionym w 7-eleven. Kanapka w chlebie tostowym z jajkiem i z szynka dla mnie a dla Izy bułeczka z masłem orzechowym. Nic specjalnego ale awaryjnie może być. Konsumpcja w parku na górce. Nie wyróżnialiśmy się bo inni zdążyli już zjeść i popijali sobie różne alkohole.