Sagres

W nocy szumiało i trochę przeszkadzało w spaniu, ale ogólnie noc była dość ciepła. A nad ranem wiatr ustał całkowicie. Dziś nie zmieniamy lokalizacji więc całe szczęście nie muszę składać namiotu. Dzień poświęcimy na zwiedzaniu okolic. spokojne śniadanie z zapasów.

Na początek postanawiamy udać się z powrotem na Cap Saint-Vincent aby zobaczyć te klify w pełnym oświetleniu i z mniejszą publicznością. A po drodze było przecież parę punktów widokowych na klify do zobaczenia. Jedziemy wzdłuż tej samej drogi co wczoraj. Wygląda jak autostrada przez Stany – chociaż nie widziałem. Długi proste odcinki przez „prerię” Pierwszą atrakcję odpuszczamy. To plaża najbliżej campingu choć na nogach to spory kawałek. Plaża ma swoją nazwę – Praia do Beliche i jak tutejsze plaże jest pięknie położona między klifami. Zwykle tylko trzeba do nich sporo zejść z wysokich klifów. Ale to są miejsca wysegregowane i zazwyczaj można tam dojść stromą ale wygodną ścieżką. Widać sporo młodych ludzi idących tutaj na piechotę z naszego campingu i z okolicznych pensjonatów. Za to zaparkować mogło by tu być trudno bo miejsca niby sporo ale amatorów też. Dalej jest wspomniana wczoraj Fortaleza de Belixe.

IMG_3468 IMG_3467 IMG_3464
Tu przystajemy. Można podjechać i zaparkować pod samymi murami fortu. Ogólnie to W Sagres są dwa forty. Pochodzą z tego samego okresu – XV wiek i panowanie Henryka Żeglarza. Była tu szkoła morska w której uczyli się Ferdynand Magellan i Vasco da Gama. Sama śmietanka. Ale historia nie oszczędziła tego fortu i najpierw zniszczyli go Anglicy a potem pokarało trzęsienie ziemi. Fort stoi na wysokim klifie i nie wiem jak Anglicy mogli go zniszczyć od strony morza. Kule armatnie pewnie ledwo tu dolatywały. W ogóle to jest on nie wielki a na dziedziniec nie można było wejść. Nie wiem czy dzisiaj czy w ogóle. A generalnie nic wewnątrz ciekawego do zobaczenia nie było bo można było zajrzeć przez okratowaną bramę. Za to można było przejść pomiędzy mury a klify i obejrzeć interesujący widok, a nawet wspiąć się trochę na mury. Była też ścieżka w dół którędy można było zejść na skaliste wybrzeże. Zatrzymaliśmy się jeszcze w następnej zatoce. Przy drodze było sporo wydeptanych placów gdzie można było zatrzymać samochód. Wszędzie klify i widoki znakomite.

IMG_3486 IMG_3475 IMG_3491

Cap Saint-Vincent taki całkiem pusty nie był. Pewnie nigdy nie jest. Ale jest środek dnia, wszystko wygląda kolorowiej – no i nie ma problemów z parkowaniem. W zasadzie z niewielkimi warjacjami zobaczyliśmy to co wczoraj, tylko bez tłumów. Nic dziwnego, że starożytni wierzyli że kończy się tutaj świat. Stojąc na 60 metrowym klifie trudno oprzeć się takiemu wrażeniu.

Jedziemy do drugiego fortu – Fortaleza de Sagres. Pod fortem wieeeelki parking nie nie ma generalnie problemów z miejscem choć samochodów sporo. Fort stoi na klifach i jeszcze zanim weszliśmy pozaglądaliśmy tu i ówdzie. Od strony zachodniej rozpościerał się super widok na klify i na plażę – „Praia do Tonel” w dole. Szeroka i piaszczysta. Oprócz zwykłych amatorów kąpieli słonecznych, na głębszej wodzie trenowali surferzy. Nie żeby jakoś szpanowali. To chyba szkółka. Może nawet z naszego campingu bo na jego przedniej części zadomowił się”surf camp”. Na razie ćwiczyli podpływanie na desce pod falę i usiłowali z nią wrócić do brzegu. Tzn nie stojąc na desce tylko półleżąc na niej.

To nie jest fort w rozumieniu fortów np w Polsce. U nas jest to zwykle dookólnie ufortyfikowana budowla. Coś podobnego jak u nas było też w Pampelunie. Tutaj Postawiono na ukształtowanie terenu. Na południe od miasta sterczał cypel z grubsza przypominający kroplę. Wybrzuszenie kropli wcinało się wysokimi klifami w morze i broniło się samo wysokimi klifami. Natomiast od strony lądu, w najwęższym miejscu cypla postawiono ufortyfikowany mur, który miał chronić przed atakiem od tej właśnie strony. Cały cypel był właśnie zamknięty tym wysokim murem. W bramie wejściowej kasa 3 euro od osoby za bilet. Wewnątrz ogólnie niewiele się ostało oprócz tzw róży wiatrów – wielkiego koła podzielonego liniami na wąskie trójkąty. Te linie były ułożone z kamieni na piachu. Nie wiem dlaczego uważano to za różę wiatrów. Ona kojarzy się raczej z ośmioma liniami. 4 wyznaczającymi główne strony świata i czterema wyznaczającymi pośrednie kierunki, a tych było 42 i dodatkowo nierównomiernie rozłożone. To jakaś lipa. Był tez jakiś kościół i budowane leniwie jakieś centrum turystyczne które pasowało tam jak pięść do nosa. Najciekawszy był spacer wybrzeżem tego cypla. wyznaczono tu i ucywilizowano ścieżkę z której w każdą stronę był jakiś widok. I niby zaaranżowane gniazda dział do ostrzeliwania podchodzących pod klify. Ale o chyba tylko dla bajeru. Prawdopodobnie po trzęsieniu ziemi w XVIII wieku struktura cypla została naruszona, ponieważ były 2 takie miejsca prawie na środku cypla gdzie było słychać lub widać chlupoczącą wodę z oceanu. Teren spory i spacer trwał dość długo.

DCIM100MEDIAZostało jeszcze sporo dnia i powstał dylemat, zwiedzamy dalej czy leniuchujemy. Jak do tej pory byliśmy w ciągłym ruchy, no może poza godzinnym wypoczynkiem nad rzeką na campingu pod Las Medulas. Naradzamy się i zapada decyzja i poplażowaniu trochę. Ale żeby nie było że na głodnego to wracamy na Camping coś zjeść. Wszystko jest niedaleko więc nie będzie to marnotrastwo czasu. Pewnie z szukaniem jakiejś knajpy też by nam zeszło. Na campingu sałatka za tuńczyka z puszkowymi warzywami. Wszystko z zapasów. Jest piękna pogoda, nie za ciepło od ocena lekka bryza. Wracamy do Sagras bo tam mają fajną plażę również otoczoną klifami ale w przeciwieństwie do innych można blisko podjechać autem i nie trzeba będzie dymać stromo na dół. Plaża jest długa i z ładnym, złocistym piaskiem. Może trochę grubszym niż u nas. Jak większość w plaż Portugalii tak i ta ma swoją nazwę – Praia da Mareta. Jest długa na ok 600 metrów. Z Jednej strony otaczają ją klify Fortalezy de Sagres a z drugiej podobne klify bez fortu. Po środku jest nieco niżej i poprowadzono tamtędy drogę do plaży i pobliskiej restauracji. Niestety miejsc do parkowania jest zdecydowanie mniej niż chętnych. Po zrobieniu dwóch bezsensownych okręgów zaparkowałem w końcu dość blisko plaży w odnodze od drogi zjazdowej na nią. Ta droga to w zasadzie żwirowa koleina która prowadziła nie wiadomo dokąd, trochę jak droga prywatna do jakiejś posesji. Posesji nie było widać ale nie wiadomo czy odbywa się tam jakiś ruch. Na wszelki wypadek zaparkowałem karkołomnie na glinianym zagłębieniu obok tej dróżki i od biedy można by było nią przejechać gdyby ktoś chciał. Zakazu nie było i w sumie nasze auto było widać z daleka jako samotnie stojące na żwirowym stoku.

IMG_3507IMG_3514

Reszta tu już nudne leniuchowanie. Klify nieco osłaniają od wiatru więc odczuwalna temperatura jest znacznie wyższa ale po nagrzaniu się dostatecznie można zażyć kąpieli w oceanie. Mimo, że dno opada wolno a sam brzeg jest dość płytki to jednak woda jest chłodna. Nie mogę porównać z Bałtykiem bo dawno tam się nie kąpałem, ale zdecydowanie Morze Śródziemne to to nie jest. Za to woda klarowna a po przezwyciężeniu pierwszego szoku temperaturowego jest przyjemnie. I fala nie łamie karków. Słońce operuje mocno i bieluchy powinni zdecydowanie używać kremów UV. Czas na plaży poświęciłem badaniu czy są tu jakieś toplesy. Ledwo co się zdarzają. Ale Iza zrobiła sobie spacer brzegiem do wschodniego klifu jest tam ponoć część plaży dla golasów.

Niby mieliśmy jeszcze iść wieczorem do jakiegoś Marketu ale nam się nie chciało. Nie byliśmy pewni do której jest otwarte a jechać po to żeby się odbić od drzwi to się nie opłaca. Póki co wszystko mamy a nawet kilka win i Porto. Myślałem po wczorajszym, że wietrzne wieczory to tutaj standard ale na campingu było ciepło i spokojnie. W Sam raz żeby posiedzieć przy namiocie z butelką Porto. No nie żeby z nią tylko siedzieć…

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.