Kierunek Lizbona

Pobudka o 8:15 czasu lokalnego. Zwijamy obozowisko. W nocy ciepło i spokojnie Ogólnie musimy dostać się dziś do Lizbony. Mamy 320km – więc niby nie dużo i jest szansa na zobaczenie czegoś nowego. Jak na taki ruchliwy i dość spory camping – jedna pani na recepcji to zdecydowanie za mało. Za 2 noclegi płacimy 52 euro. Najpierw zakupy w Intermache w Sagres. Na pierwszy rzut idą: pieczywo i alkohole. Stawiamy na Porto w dwóch odmianach: Towny – którego próbowaliśmy wcześniej a dodatkowo Ruby oraz jakąś lokalna winiarnię za 1.6euro . Warto poszukać promocji bo czasem wino z 6 euro przecenione jest na 1.5 ale często też nie ma już po nich. Jeżeli nie ma już śladu to po prostu można kupić za 1.5 euro lub taniej. Nie smakuje wcale 4 razy gorzej.

Po drodze do Lagos szukamy punktu widokowego, który jest oznaczony na mapie ale nie udaje się w niego wystrzelić. To jedziemy na stację benzynową bo od wczoraj jeżdżę już na benzynie a przecież chodzi by jeździć na gazie. W Portugalii z LPG nie jest taka prosta sprawa. Jednak bardziej go nie ma niż jest. Żeby nie kręcić się bez sensu w jego poszukiwaniu wspomagam się stroną http://www.mylpg.eu/stations /portugal gdzie zaznaczone są wszystkie stacje. Łatwiej tak planować podróż. Dzięki temu na tym wyjeździe nie tankowałem jeszcze benzyny.

Najbliższa stacja jest w Lagos więc to już prawie za rogiem. Ceny oscylują w okolicach 0.6 euro. Zwykle tankują turyści ale ogólnie to tankujących nie widziałem zbyt wielu. I co ciekawe nie potrzebowałem tutaj jak dotychczas – przejściówki. Pistolet do gazu jak u nas. A ściemniali w internecie o jakimś „eurokonektorze” który ostatecznie przydawał się w Hiszpanii. Ta stacja okazała się w zasadzie za Lagos. Są to dwie stacje BP po obydwu stronach drogi. Na jednej jest LPG a na drugiej nie. Ta gdzie jest znajduje się oczywiście nie po naszej stronie. No i jest linia ciągła nie można tam po prostu wjechać. Dobrze że ze 200 metrów dalej jest pas do zawracania. Ta stacja to mała buda bez luksusów. Dobrze, że z tyłu mają WC. Tankuję do pełna 38,52 litra za które wyszło równiutkie 25 euro.

Szukaliśmy jeszcze przed opuszczeniem południowego wybrzeża Portugalii jakiegoś mocnego akcentu. Na przykład jakiegoś punktu widokowego na klify. Mieliśmy kilka prób ale ostatecznie ciekawą miejscówkę znaleźliśmy za Portimão. Była to jedna z tych wielu nadmorskich miejscowości z „kultową” plażą. Kultu na nich nie słyszeliśmy, za to dużo dyskotekowej „rąbanki” spróbowaliśmy w okolicach Praia de Carvoeiro w miejscowości o nazwie Carvoeiro. Plaża ładna jak wiele w tym rejonie. Jedną w jej okolicach znalazło się ciekawe miejsce widokowe. To naturalne skaliste wybrzeże o bardzo ciekawych formach. Fale wypłukały tu rodzaj jaskiń i przejść. Ubrano to w formę ciekawej ścieżki widokowo-edukacyjnej i nadano nazwę – sądząc z mapy – Algar Seco. Mieliśmy sporo szczęścia, że tu trafiliśmy bo oznakowanie marne i jechaliśmy trochę na wyczucie. O ile wcześnie znalezienie miejsca do zaparkowania graniczyło z cudem o tyle tu, poza centrum, z daleka od plaży i deptaka w zasadzie nie było problemu. Tylko zupełnie bez cienia a na takim słońcu nasze czarne auto potrafiło się tak nagrzać, że klima wychładzała je po 30 minutach. Na krótkich podjazdach nie wiele dawała.

DSC00295 IMG_3550Zagospodarowana ścieżka biegnie wzdłuż fantazyjnego klifowego wybrzeża. To w zasadzie drewniana kładka z barierkami o długości ok 500 metrów Biegła stąd do czegoś co z daleka wydawało się knajpą z tarasem. Z tej ścieżki czasami można było zejść po klifie do tych fantazyjnych skałek wyrzeźbionych przez wodę. Bardzo fajne i widokowe a ludzi praktycznie nie ma. Ale nawet te 4 osoby potrafiły wejść w kadr zdjęcia. Ta knajpa na końcu to nie knajpa tylko kościół z punktem widokowym na plażę. Warto Było tu zajechać.

 

 

 

 

Wracamy do drogi N125. To jest chyba taka bezpłatna alternatywa dla płatnej autostrady A22 która biegnie wzdłuż południowego wybrzeża. Tak czy siak musimy na nią wjechać. Zaczynają się bramki ale wyglądają jak te przy wjeździe do Portugalii. Dopiero przy wjeździe na E1 w kierunku północnym ponownie pojawiły się bramki z literą V. Mimo wątpliwości jakie sam sobie zasiałem poprzednimi przemyśleniami, twardo przejeżdżam bez opłaty . Kilkanaście km potem dostrzegam informacje że przy najbliższym zjeździe znajduje się biuro ViaVerde, czyli kompani obsługującej tą autostradę. Hym? Może trzeba by zjechać i się dopytać o co chodzi z tymi autostradami z pierwszej ręki? Zjeżdżam. Trzeba przejechać na drugą stronę autostrady. Biuro jest, przeszklone tylko parking wokół jakiś taki pusty. Zamknięte. No ale nic dziwnego, jest niedziela. W takiej podróży dzień tygodnia przestaje mieć znaczenie. No ale nie dla nich. Było czynne w sobotę do 14:00 Szkoda bo dla spokoju sumienia wyjaśnił bym sobie tą sprawę.

Ruszamy autostradą w kierunku Lizbony. Wraz z oddawaniem się od oceanu – temperatura rośnie. Drugie śniadanie wypada na jednym z rozpalonych do czerwoności parkingów przy autostradzie. Dobrze, że przynajmniej ławeczki miały własne zacienienie bo inaczej pewnie nic byśmy nie zjedli. O tej porze dnia cień i tak nie pokrywał całych ławek. Trzeba było siedzieć z jednej strony. Rozważyliśmy jeszcze kawę w barze. Okazało się, że lokal jest klimatyzowany i daje pewien odpoczynek. A że kawa ciepła to klima jak znalazł.

Przed Lizboną sytuacja na drodze zaczęła się zagęszczać i wiadomo, że czas zmienić styl jazdy. Po kilku mniej znaczących rozjazdach znaleźliśmy się na płatnych bramkach do mostu na rzece Tag. Znowu olewam płatność. W tym miejscu rzeka jest ogromna i wygląda jak gigantyczna zatoka. Most jest długi i łączy wysokie brzegi rzeki. Przejeżdżamy na znacznej wysokości mając widoki na miasto i tą część rzeki z góry. Most jest piękny i przwodzi na myśl Golden Gate z San Francisco. A przy wjeździe po prawej stoi na postumencie wielka figura Chrystusa przypominająca tą w Rio de Janeiro. Niezły mix. Jeżeli musiałem zapłacić za ten most a nie zapłaciłem to Portugalczycy się raczej wkurzą.

most

W Lizbonie mamy zarezerwowane 3 noclegi w hotelu Holiday Inn Express Lisbon – Alfragide. No ścisłe centrum to to nie jest. W zasadzie co najwyżej centrum Handlowe na zadupiu. Ale poważnego plusa nie wiele rzeczy może zaćmić. Hotel ze śniadaniem jest za darmo a w zasadzie prawie. Holiday Inn to grupa hotelowa IHG. Można zostać klubowiczem tej grupy i za noclegi zbierać punkty. Jakiś czas temu jako klubowicz wziąłem udział w wielkiej promocji dzięki której za 4 noclegi dostałem grubo ponad 100 000 punktów. Za te punkty można mieć darmowe noclegi. W zależności od lokalizacji, standardu i bieżącej promocji można hotel mieć za 15 lub 10 tysięcy punktów. Czasami drożej. Ale uwaga. Co kwartał IHG wypuszcza promocję promocji. Publikuje listę hoteli „Points Break” W tej promocji hotel z grupy IHG można mieć za 5000 punktów. A jeżeli trafi się Holiday Inn Express jak ten to dodatkowo jest wliczone jeszcze śniadanie. No i proszę krótko przed wyjazdem Lizbona pojawiła się na liście „Points Break” Pierwotnie mieliśmy nocować na jakimś campingu w okolicach Lizbony ale takiej okazji nie można przepuścić. Pierwszy raz zarezerwowałem hotel IHG za 5000 punktów. Zazwyczaj ta promocja nie pokrywała się z naszymi planami wyjazdowymi. A w europie lista hoteli objętych promocją nigdy nie była zbyt długa. Żeby nie było zbyt słodko to będę musiał zapłacić 33 euro za 3 doby parkingu pod hotelem. Ale ogólnie i tak się opłaca. Te 33 euro to jeden nocleg pod namiotem w Lizbonie. A tu mam trzy ze śniadaniem no i standard raczej znacząco lepszy. A do centru w każdym z tych przypadków trzeba jakoś dojechać.

Dobrze, że mamy GPS bo do celu mamy liczne zmiany dróg i autostrad. Na papierowej mapie było by trudno się zlokalizować w rozsądnym czasie. Hotel naprawdę jest w centrum handlowym. To duże centrum i poszczególne wielkie sklepy są sporo od siebie oddalone. Hotel błyszczy w oddali. Parking jest podziemny z niezwykle wąskim i krętym zjazdem. Ale w sumie już takie widziałem. Na upartego i na oko pewnie dało by się znaleźć jakieś miejsce w okolicy na postawienie auta za darmo. Ale zaparkowanie w bezpiecznym miejscu razem z całym dobytkiem biwakowym to jest jednak wartość dodana. I przez 3 dni nie będę musiał w nim siedzieć i się o nie martwić.

Check In trwa chwilę i dostajemy karty i podstawowe informacje jak ta, że parking jest rozliczany z godziny a nie z doby. Kiedy wybierałem ten hotel wiedziałem, że jest w centrum Handlowym i założyłem, że musi być jakiś dojazd do centrum. Już kiedyś – kiedy rozważałem zwiedzanie Lizbony i przylot tu samolotem widziałem, że jakieś przystanki tu są i że powinniśmy jechać tylko jednym autobusem do centrum. Hotel ma internet więc szybkie sprawdzenie wykazało, że przystanek autobusowy jest pod samym hotelem. Jest jeszcze dzień więc jeszcze można by coś zobaczyć. Może do centrum tłuc się nie warto ale relatywnie blisko jest dzielnica Belém o której przewodniki piszą że jest jedną z tych miejscówek którą warto zobaczyć.

Na przystanku pod hotelem nudzi się parę osób. To znak, że jest szansa na jakieś autobus w najbliższym czasie. Gogle pokazuje tylko jeden autobus z tego przystanku – linia Carris 714. Ale sądząc po ilości rozkładów musi być ich znacznie więcej. Zresztą – gdy dowiadywaliśmy się na recepcji gdzie najbliżej można kupić bilety – oprócz tego, że najbliżej jest u kierowcy – dowiedzieliśmy się, że 714 może jechać do centrum nawet półtorej godziny i że są autobusy które jadą znacznie krócej. Te rozważania zostawiliśmy na jutro bo dziś nie jedziemy do centrum a Belém jest znacznie bliżej. Trasa 714 była na tyle pokręcona, że po analizie przystanków nie odgadłem prawidłowo na przystanku po której stronie ulicy mamy się ustawić. No i ustawiliśmy się źle i nawet wsiedliśmy do autobusu. Całe szczęście kierowca zauważył, że turyści z pod hotelu raczej nie jeżdżą w głąb osiedli mieszkalnych i może trzeba ich zapytać czy aby na pewno to jest ich właściwy kierunek jazdy. Skruszeni wróciliśmy na właściwą stronę. Całe szczęście nic nam w między czasie nie odjechało z właściwego przystanku.

Czekanie na przystanku przeciągało się więc z nudów studiowałem rozkłady jazdy. Na przystanku z nami czekała para polaków. Jakoś tak wyszło sądząc z języka w jakim rozmawiali. No i rozpoczęła się niezobowiązująca rozmowa na temat podróżowania. Przylecieli czarterem na tydzień do Faro i autobusem przyjechali na dwa dni zobaczyć Lizbonę. Też skorzystali z punktów hotelowych ale nie wiedzieli o „Points Break” i rezerwowali po 10000 punktów. Zresztą nie byli wytrawnymi łowcami promocji a może początkujący. Okazało się że dziewczyna jest z Kielc a więc ziomka. Nieco się zdziwili że przyjechaliśmy tu samochodem. Nie mieli żadnego planu na Lizbonę, ani przewodnika więc szli na totalny żywioł i miałem wrażenie, że mieli ochotę się do nas dołączyć. Jedyne co mieli zorganizowane to dobowy bilet na komunikację miejską, tramwaje, windy i kolejkę podmiejską.  Iza doczytała o tym ale nie mieliśmy żadnej okazji żeby gdzieś go kupić. Tu w okolicy nie było na to szans. Ważne również było to że bilet ten nie obsługiwał operatora Vimeca. Musieliśmy zatem kupić bilety u kierowcy za 1.8 euro od osoby. Dostajemy jedynie paragon który jest biletem jednokrotnego przejazdu bez przesiadek. I jest trochę droższy. Mamy więc parcie na kupienie 24 godzinnego. Jeżeli kupimy go jeszcze dzisiaj i użyjemy na wieczorny powrót to będziemy mieli jeszcze na jutrzejszy cały dzień.

Trasa autobusu jest faktycznie dziwna. To wjeżdża to zjeżdża z drogi szybkiego ruchu i eksploruje nawet niewielkie osiedla wzdłuż niej. Nic dziwnego, że do samego centrum jedzie długo. Wysiadamy blisko Jerónimos Monastery – Klasztor Hieronimitów. Zabytek dużego formatu i wpisany na UNESCO ale teraz i tak zamknięty. Więc chwilowo sobie nim nie zawracamy głowy i tylko oglądamy z zewnątrz. Naprawdę robi wrażenie. A owa para nawet o nim nie słyszała i trochę się zdziwili, że w Belém jest coś więcej do zobaczenia niż Torre de Belém. To się nazywa luz w przygotowywaniu wyprawy. Zostawiamy klasztor i kierujemy się w stronę rzeki. Trzeba przeciąć park Jardim da Praça do Império. Zbliż się wieczór i zaczyna ruch kajpiano-spacerowy. Ludzi sporo. Idziemy z naszymi przygodnymi znajomymi prowadząc niezobowiązującą rozmowę i raz po raz zupełnie się rozchodząc. Nad rzeką Tag, która w tym miejscu jest bardzo szeroka stoi Pomnik Zdobywców. Obecna jego wersja stoi tu od 1960r ale najwyraźniej się zmęczyła bo stojące rusztowanie zamieniło go w jeża. Może z platformy widokowej na jego 52 metrowym szczycie coś by było widać ale na pewno jego samego nie. Z miejsca gdzie staliśmy też nie. W związku z tym nawet nie chciało nam się podejść do niego żeby zobaczyć mapę wyłożoną z mozaiki która miała reprezentować odkrycia Portugalczyków. Zresztą byliśmy po niewłaściwej stronie ruchliwej ulicy i torowiska kolejki podmiejskiej. Żeby przejść na drugą stronę trzeba było znaleźć kładkę. Aby do niej dojść trzeba było iść dalej wzdłuż ulicy Brasilia, minąć marinę jachtową. Kładka znajdowała się bliżej innej atrakcji tej dzielnicy –  Torre de Belém. Wieża zbudowana na początku XVI wieku strzegła portu i była punktem orientacyjnym dla wracających statków. Teraz jest jedną z większych atrakcji Lizbony wpisaną na Listę UNESCO. Stoi w zasadzie w wodzie i tylko jak jest odpływ to można dojść do niej od brzegu. Ewentualnie przez most zwodzony. Można go zwiedzać ale jesteśmy dość późno i jest to już niemożliwe. Ale z bulwaru widok i tak jest znakomity.

img_3563Snujemy się po okolicy. Z brzegu widać w oddali ten wielki pomnik Chrystusa i most którym przyjechaliśmy. Prosi się żeby usiąść na piwie w jakiejś knajpie. Ale nie ma na to parcia więc wracamy. Mamy inną wizją na powrót niż nasi przygodni znajomi i dobrze.

img_3564Wracamy boczną drogą i na potykamy ciekawą instalację. Na pierwszy rzut oka to jakiś złom przymocowany do elewacji budynku i z bliska wydaje się całkowicie bez sensu.Trzeba jednak się trochę oddalić i spojrzeć na nią z innej perspektywy. Dochodzimy ponownie do Klasztoru Hieronimitów. Wieczorne oświetlenie powoduje że wygląda świetnie, ale jest tak wielki że nie daje się go sensownie sfotografować. Rezygnuję. Może jak będzie dzień. Z naszymi znajomymi spotykamy się ponownie nieopodal Pastéis de Belém – sławnej cukierni gdzie pieką ponoć znakomite ciasteczka na cieście francuskim. Nasi znajomi chętnie by coś zjedli ale coś konkretnego i nieufnie odnoszą się do propozycji Izy by tych ciasteczek skosztować. Znowu nie wiedzą, że to nie zwykła ciastkarnia a XIX-sto wieczna a przeniesiona z Klasztoru Hieronimitów gdzie słynne ciasteczka wypiekano według ich receptury jeszcze przed XVIII wiekiem. Ponoć zywkle zanim jeszcze zobaczy się cukiernię to widzi się już kolejkę do niej ale o tej porze kolejka to zaledwie kilka osób przy kontuarze. Ale wszystkie miejsca siedzące w pięciu salach jednak pełne. Ciastka dobre i mimo sekretnej receptury smakują jak babeczka na cieście francuskim z kleksem z budyniu waniliowego pośrodku. Budyń częściowo jest zabarwiony na ciemno czerwono ale czymś co w moim mniemaniu nie wnosi nic do smaku. Ale ogólnie świeże, chrupiące i smaczne. Zastawiamy ich w cukierni i próbujemy znaleźć miejsce gdzie można kupić całodniowe bilety. Idziemy na czuja na wschód i mijamy Macdonaldsa i dwa kolejne parki. W końcu dochodzimy do stacji kolejki podmiejskiej Belem. Na perony można wejść poprzez kładkę dla pieszych a na peronach majaczy coś na kształt automatów biletowych. Krótkie zapoznanie prowadzi do wniosku że można tu takie bilety kupić. Automat przyjmuje tylko jakieś dziwne lokalne karty kredytowe oraz bilon. Potrzeba nam 12 ero w monetach a mamy ledwo powyżej 6. Na peronie czkają ludzie i Iza decyduje się zapytać czy mają rozmienić. Na szczęście mają. Po chwili mamy dwa całodobowe bilety w których jest chip. Nazywa się Viva Viagem. Kartę ponoć wystarczy zbliżyć do kasownika w pojeździe.  A na następną dobę można ją doładowywać w podobnych automatach.

Zrobiło się późno i od dawna jest już ciemno. Ostatnie autobusy według rozkładu miały odjeżdżać przed 23. To już na nas czas. Wracamy mniej więcej tam gdzie wysiedliśmy. Szybki ogląd rozkładu wykazuj,e że ostatnie autobusy 714 nie jeżdżą pełną trasą a skróconą i nie dojeżdżają już do centrum handlowego gdzie mamy hotel. Ostatnim przystankiem jest camping. No proszę okazuje się, że jest relatywnie blisko naszego hotelu. Ale że blisko – to nie znaczy, że będzie łatwo dojść. Wokół same drogi szybkiego ruchu, ślimaki i wiadukty. Chodnika jakby brakuje. Ale nie ma co się zastanawiać. Do wyboru jest jeszcze tylko taxi. Jeżeli nasi znajomi zamarudzili to mogą mieć jeszcze większy problem bo do końca rozkładu zostało może jeszcze ze dwa autobusy. Czekamy chwilę bo w sumie te rozkłady to są do bani. Zachciało im się rozkładów uniwersalnych. Wygląda to z grubsza tak, że godziny pokazują odjazd autobusu ze stacji początkowej a lista pokazuje ile autobus jedzie do kolejnego przystanku. Jak się stoi na 15 przystanku to trzeba dodać 15 liczb i wtedy autobus odjeżdżający ze stacji początkowej o np 21:20 na naszym przystanku może być o 22:15. Ale nie na pewno bo dojazd do niektórych przystanków podawany jest jako zakres np 2-6 minut. I jak się to z sumuje to autobus może być między 22:05 a 22:25. Ale ktoś na przystanku stoi to może coś pojedzie. Po kilkunastu minutach autobus zajeżdża. Próbujemy odbić nasze nowiutkie 24 godzinne bilety. A tu zonk – zapal się czerwone światełko i brzęczyk każe nam sobie iść gdziekolwiek ale nie do wnętrza. Kierowca łypnął tylko na nas i ani bee ani mee. Zamknął drzwi i jazda. Chwilę się zastanawiamy co zrobić. W zasadzie to albo wysiadamy albo kupujemy bilet. No to wiadomo co. Kierowca rajduje jak wariat. Na większości przystanków nawet się nie zatrzymuje a czasami to nawet przy nich nie zwalnia. Chyba, że ktoś wciśnie przycisk na żądanie. Jak tak jechał zanim wsiedliśmy to w zasadzie nie wiadomo czy wsiedliśmy w ten na który czekaliśmy czy we wcześniejszy.

Zgodnie z przewidywaniami autobus nie zamierzał podjechać pod hotel. Według Google Maps najbliższy hotelowi przystanek był na „ślimaku” między drogami szybkiego ruchu ale w sumie to już na terenie centrum handlowego. Ale jak wspomniałem to nie jest takie zwarte centrum jak u nas. Widziałem już wielkie jak np w Poznaniu gdzie pomiędzy poszczególnymi pawilonami najlepiej przemieszczać się autem. Tu centrum było jeszcze większe a sklepy porozrzucane jeszcze bardziej. W miejscu gdzie wysiedliśmy chodnik jeszcze był. Pozwalał przejść na drugą stronę ulicy i częściowo okrążyć rondo. Gdyby iść w stronę IKEI to jeszcze był ale to w inną stronę niż hotel. W naszą stronę to się urywał nagle i można było iść co najwyżej drogą szybkiego ruchu. Mimo zdenerwowanie Izy tak prowadzę. Przystanek był po złej stronie szybkiego ruchu i aby przejść do drugiej części centrum handlowego trzeba było przejść pod wiaduktem. Na tym odcinku szliśmy normalnie po drodze i dobrze, że było późno bo ruch był znikomy. Ci co jednak tamtędy jechali mieli nieco zdziwione miny jak nas widzieli. Po 230 metrach, pod wiaduktem zaczynał się wąski chodnik a za nim – już normalny. Mnie to w sumie bawiło ale Iza dawała upust swemu zdenerwowaniu. No – nic na to nie poradzę. Do samego hotelu od przystanku było 750 metrów i uważam że ostatecznie to był dobry wybór.

W hotelu usiłowałem sprawdzić w internecie dlaczego nie zadziałały nasze 24 godzinne bilety. Na stronie przewoźnika pisało, że przed pierwszym użyciem trzeba go zaktywoawać – ale gdzie? No niby w tych kasownikach w autobusie. Ale jak? Instrukcji nie było. Ale przyjęliśmy to za pewnik. Spróbujemy jeszcze raz jutro. To był baaardzo długi dzień.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.