Chamonix – Courmayeur

Wstajemy i tradycyjnie śniadanie i kawa. Niespiesznie. Z campingu do stacji kolejki na Aiguille du Midi (3842m) mamy z 800 metrów. Spodziewaliśmy się dużej ilości osób ale nie aż tyle. Jest z pięć kas i wspólna kolejka do nich ale na oko ze 2h stania. Krótsza kolejka jest do automatu biletowego który jest w budce informacji turystycznej niedaleko kas. Automat jest jeden ale rokuje nadzieję na szybszy zakup. Obsługa musi być skomplikowana bo każdy spędza tam nawet 10 minut. Ale ludzie stoją razem więc jak ktoś już kupi to odchodzi 4-6 osób. W między czasie można zapytać o coś w informacji turystycznej. Też jest kolejka ale na 3-4 osoby. Pytam o zjazd do Włoch. Obsługa potwierdza, że jest to dziś możliwe ale powątpiewa czy zdążymy. Dziwne jest jeszcze dość wcześnie. Automat działa wolno zadaje dużo dziwnych pytań i prosi o podanie adresu email. Nic dziwnego, że tyle to trwa. Ale udaje się zapłacić kartą. W zasadzie najdroższy jest karnet – Mont Blanc Multipass na wszystkie kolejki w dolinie Chamonix – na 1 dzień (63 euro za osobę) i jeśli ktoś tu spędza kilka dni z planem na aktywne spędzanie czasu to najlepiej kupić na kilka potem kolejny następny dzień oscylował pomiędzy 11 – 13 euro. Można było zarezerwować przez internet ale ponieważ bilet to plastikowa karta zbliżeniowa to i tak trzeba było ją odebrać na miejscu. I tak trzeba by było stać w kolejce. Trochę bez sensu choć przez internet była jakaś promocja, że 6 dni w cenie 5.  My i tak mogliśmy zostać maksymalnie 5 dni, więc na promę się nie załapaliśmy. 5 dni 115 euro x2 osoby i niestety dodatkowo trzeba zapłacić kaucję za te karty 3 euro które na koniec ponoć mona zwrócić jak w w Zermacie i odzyskać pieniądze. Ostatecznie  około godziny 10:45 mamy dwa Multipasy za 236 euro.

Szczęśliwi z biletami zgodnie z opisem bramek udaliśmy się do bramki dla posiadających bilet. Ale co to? Zamiast wejścia dostajemy numerek i info że nasz numerek wejdzie ok 14:30. Aha teraz widać jak to działa. Numerkiem jest plastikowa karta z wytłoczoną cyfrą. Te numerki wyświetlają się na wielkim wyświetlaczu na budynku dolnej stacji. A wewnątrz coś na kształt rozkładu jazy z tym, że wyświetlają się godziny wejścia najbliższych kilku numerków. Na godzinę wchodzi około 11-12 numerków. Niezła Fabryka ale mamy ok 3h 45 minut czasu którego nie zaplanowaliśmy i w tym kontekście przejazd na stronę włoską stoi pod znakiem zapytania. Głównie dlatego, że te najwyższe kolejki naprawdę wcześnie kończą jazdę. Najważniejsza dla nas kolejka – potrójna gondolówka „Panoramic Mont Blanc” ma ostatni kurs o 15:15. A to ona łączy stronę francuską z włoską (Punta Helbronner). Dodatkowo jest bardzo widokowa, jedzie przeszło 5km nad największym lodowcem masywu Mont Blanc. I to wszystko może być w dupę. A jeszcze fajniej, że wczoraj kupiłem bilety – poprzez ich aplikację na telefon – na autobus który miał nas przywieźć z powrotem do Chamonix z Włoch tunelem pod Mont Blanc. Firma Savda kilka razy dziennie wysyła taki autobus. Rezerwacja zalecana. Bilet po 15 euro za osobę. Czyli kasa w plecy. O to się trochę posprzeczałem z Izą. Zbyt łatwo się denerwuje takimi sprawami. Stracimy te pieniądze to stracimy i już.

Aby rozładować atmosferę i czymś się zająć szturmujemy inną kolejkę – dokładnie po przeciwnej stronie miasta. Mamy już Multipasy więc kolejkami możemy wjeżdżać do woli. Aby tam dojść trzeba iść około kilometra. W dodatku końcówka mocno pod górę a nie dojeżdża tam żaden autobus. Różnica wzniesienia to około 50 metrów – sądząc z mapy – ale nieźle się spuchałem. Kolejka do kolejki jest spora ale mając multipasa nie interesuje to mnie i idę w kolejkę do kolejki która jest znacznie krótsza. Kolejka na Le Brevent (2525m) jest dwuetapowa. 8 osobowe gondolki wiozą do  Gares de Planpraz a dalej kolejką wysokogórską. Jedziemy osobno. Postanawiam nie jechać dziś na sam szczyt tylko pokręcić się na stacji przesiadkowej – Gares de Planpraz. Tak naprawdę jest to dziwne miejsce. Wysoko ale jak spojrzeć w górę to wszystko dookoła jest sporo wyższe. A jak spojrzeć w dół to domki w Chamonix są mniejsze niż hotele w eurobiznesie. Niby niezły widok ale widok w dół zakłóca lina kolejki i sama kolejka w której widać ludzi z rodziawionymi gębami. Rozglądam się gdzie by można wygodnie zasiąść skonsumować piwo i popodziwiać widoki. Na brzegu skarpy jest bar z tarasem i stolikami ale nawet nie chce mi się sprawdzać jaki rekord ceny pobije tam piwo. Wzrok mój przyciąga dziwna instalacja nieco wgłąb od skraju góry z barem. Ludzie tamtędy wjeżdżają paręnaście metrów wyżej. Instalacja okazuje się zabawną windą. Normalnie przywołuje się ją przyciskiem i wygląda jak normalna winda tyle że nie jedzie pionowo tylko po skosie w górę. Nie ma szybu tylko coś w rodzaju rury, która robi za szynę. Myślałem, że skonstruowano ją po to żeby dowieźć ludzi do jakiejś atrakcji, knajpy albo coś. Możne nawet taki był pierwotny zamiar, teraz jednak oprócz wysypanego żwirem, ogrodzonego tarasu, było tam dokładnie nic. Dzięki temu, że miejsce to jest nieco na uboczu i w sumie nic tu nie ma – ludzi było na prawdę nie wiele. Można usiąść na glebie w spokoju, bez tłumów ludzi, popodziwiać widoki. Piwo mam w zapasie rozkładam więc popas z widokiem. Nie ma to jak zapasy z Polski. Jak się okazało Iza wjechała na sam Brevent.

Nie wiem co robi Iza więc na wszelki wypadek zjeżdżam na dół. To jest pora kiedy wszyscy jeżdżą w górę więc gondolki na dół są puste. Jadę sam. Docieram ponownie do stacji kolejki na Aiguille du Midi. Niby tyle zobaczyłem i trochę czasu minęło to dalej zostało ok półtorej godziny. Jeden numerek do wjazdu ubywa co około 10 – 12 minut. Izy nie ma a w brzuchu zaczyna burczeć. W okół tylko restauracje a samemu nie chce mi się rozsiadać. Gogle mówi że jest tu McDonalds i mam do niego około 700 metrów. Niby tylko tyle ale musiałem minąć ze 4 knajpy gdzie tłumy ludzi wciągało jakieś wielkie steki i zapijało winem. ” Za oknami ciągle sterczy szczyt a drogi jakoś wcale nie ubywa” – jak śpiewał Słodki Całus od Buby. To w sumie mogła by być dla nich dedykacja. No dobra, może nie jest to zbyt wyszukany posiłek, ale szybko, tanio i znany asortyment. No i cheeseburger kosztuje jak u nas cały zestaw. Burgera konsumuję w drodze powrotnej do stacji ale już wiem, że dalej zostanie mi jeszcze trochę czasu. A Izy dalej nie ma. Studiuję mapę w Googlach. W tym roku Unia Europejska wymusiła nieco ujednolicenie rynku roamingowego więc internet w UE jest tańszy. Ale wcześniej też używałem telefonu służbowego dzięki promocyjnej stawce dla mojej firmy. Ok. 500 metrów od stacji Aiguille du Midi jest Carrefour. Jakimiś opłotkami. Idę – choćby zobaczyć co tam mają. Google wyznaczyło drogę przez jakieś podwórka ale ostatecznie szło się dobrze. Na koniec trzeba było przejść obwodnicę Chamonix ale po pasach. Market był przy stacji benzynowe. A może na odwrót. Jest z 5 minut czternasta i a 5 minut zamykają. Zapomniałem, że dziś niedziela i to już końcówka. Ostatecznie ochrona pozwala mi wejść na szybkie zakupy. No to nie ma co się rozglądać tylko trzeba znaleźć piwo. Nie ma we Francji wielkiego wyboru piwa i ciężko coś wybrać a ceny 1.5 – 2 euro nie zachwycają. Dwa jednak zgarniam na czarną godzinę bo dzisiejszy zapas już wypiłem a nie wiadomo co się jeszcze zdarzy.

Spotykam się z Izą przy stacji kolejki jakieś 15 minut przed wyznaczoną godziną. To już nie ma co kombinować tylko trzeba się ustawić w pobliżu wejścia. Na wyświetlaczu dwa numerki do naszego. Rozpoczynają wpuszczanie ale tak naprawdę to jest kolejka do kolejki do kolejki. Wewnątrz budynku stajemy jak na lotniku w wygrodzonym taśmą slalomem. Gondole jeżdżą dwie więc jak tylko jedna wysadzi ludzi to na platformę do odjazdu od razu wpuszczają dwie grupy. Tą co teraz wsiada i tą co wsiądzie do następnego wagonika. To jest moment kiedy robi się chaos. Bo można niechcący stanąć w kolejce do nie swojego wagonika i wtedy ma się dodatkowo ok 10 minut opóźnienia. Tak się właśnie stało. Zanim się spostrzegliśmy to ustawiono nas w ogonku który zamiast 14:30 załadowano ok 14:45. Cały czas się łudziłem, że może zdążymy na te wagoniki do Włoch. Ale zostaje naprawdę mało czasu. Oficjalnie pierwsza gondola mieści 72 osoby. Ale nikt nie liczy i wsiada się na maksa – ile wejdzie. Z jednym wyjątkiem. Wagonik ma wagę i chyba ta ma decydujące znaczenie. Nie udało nie się ustalić ile to dokładnie jest aczkolwiek wyświetlacz oscylował wokół 6 ton. Pierwsza część wjazdu jest dość nudna. Wagonik stromo się wspina ponad lasem do stacji przesiadkowej Plan de l’Aiguille. Niby jest tu fajnie i można tu wysiąść i się rozejrzeć bo od połowy tej części podjazdu zaczynają się widoki, ale dla 99% ludzi to po prostu przesiadka i wszyscy jadą wyżej. Jest skaliście i wysoko. Taka okamieniona hala. Po przesiadce na drugi wagonik, po początkowym łagodnym stoku, podjazd się radykalizuje i zamienia prawię w windę, a zieleń zastępuje lód i śnieg. 

Aiguille du Midi jest dal wielu turystów celem samym w sobie. Najwyżej gdzie można wjechać w Alpach po stronie Francuskiej. Niektórzy przyjeżdżają tu tylko po to. Robią wjazd i to wszystko. Do tego jednak potrzebna jest pogoda bo na wysokości przeszło 3800m wszystko się może zdarzyć. Nic dziwnego, że ustawiają się tu takie kolejki. Dziś dodatkowo jest niedziela co może wzmagać ilość ludzi. Stacja jest częściowo wykuta w skale i posiada wile platform widokowych pozwalających oglądać wspaniałe widoki na każą stronę. W porze której wjechaliśmy jest trochę chmur. Nie żeby zasłaniały bo wiatr przeganiał je skutecznie. Ciągle jednak coś o ten szczyt zahaczało. Rozglądamy się pośpiesznie i robimy foty. szukając kasy na gondolki do Punta Helbronner. Jakoś całkowicie na wyczucie w końcu tam trafiamy do kasy. Wszystko jest tu dość surowe i widać że zmęczone warunkami atmosferycznymi. Jest 15:12. za 3 minuty kolejka przestanie jeździć. Kasjer mówi, że już nie sprzedają ale na drzwiach wyjściowych na platformę gondolek kręcą się jeszcze jacyś ludzie i po francusku pisze coś i jest godzina 16:00. W zasadzie już straciłem nadzieję. Kręcimy się po najbliższych platformach, ale co jakiś czas ktoś do tej kasy podchodzi. Większość odchodzi z kwitkiem ale ktoś w końcu płaci. Zjawiliśmy się tam natychmiast żeby zbadać sprawę. Okazuje się że do 15:15 sprzedają bilety na jazdę tam i a powrotem. Większość ludzi tak jeździ ze względu na problem z powrotem inną drogę. A może to nie problem tylko brak wiedzy jak wrócić inaczej. Gdy jednak kasjerowi mówimy że chcemy w jedną stronę to jest inna gadka. W jedną stronę to sprzedają do 16. I to jest ważna informacja bo większość materiałów dla turystów podaje godziny jazdy kolejek przy założeniu że chce się wrócić. Jeżeli jedzie się w jedną stronę to wjazdy trwają nieco dłużej. 

o 15:22 kupujemy upragnione bilety do Punta Helbronner za 27 euro od osoby akceptują nawet kary na 3800 metrach, he he he. Wszystko wraca na właściwe tory i plan jest ponownie na właściwych torach. Kolejka już raczej zwozi turystów. Co ciekawe jazda w dwie strony kosztuje dwa razy tyle. Na innych kolejkach powrót jest znacznie tańszy. Ale pewnie dlatego, że to trasa międzynarodowa. Jednak jeszcze parę osób się wybiera na stronę włoską. Wierzcie mi nie widzieliście wcześniej takiej kolejki. Jej długość to ponad 5 kilometrów i jest podparta tylko w jednym miejscu – na skale Gros Rognon (3560 m npm), gdzie nieco zmienia kierunek. Cztero-osobowe gondolki jadą w grupach po 3. Przystają 5 razy w różnych miejscach nad lodowcami aby jadący mogli popodziwiać widoki. Prawdopodobnie tyle jest potrójnych zestawów wagoników i te przystanki są wtedy gdy ludzie wsiadają na stacjach początkowych. To nie jest ważne, bo widoki jakie się ma – zatykają. Inżynierowie którzy budowali tą kolejkę palili coś mocnego . Nie można być normalnym albo trzeźwym projektując coś takiego. Widzę to tak:

Siedzieli np na Aiguille du Midi. Akurat pogoda była nie tęga. Mroźno i ciemno. Prognoza mówiła o kilku dniach w chmurach. Ktoś wyciągnął mapę lodowców i się nad nią pochylił. Panowie – rzekł – a cobyście powiedzieli na kolejkę w tym regionie. Wszyscy wznieśli kielichy bo to już była chyba ze 30 kolejka. Aaaa, zaraz kolejka – z gondolkami – to też chyba ze 30 już wybudowali – więc jedna więcej nie robi różnicy – ktoś zmówił jeszcze jedną butelkę wytrawnego wina z okolicznych winnic. Impreza się przedłużała a stosik pustych butelek rósł. Zresztą co tu robić – przecież na Mont Blanc nikt się pchać nie będzie. Co najwyżej ta banda idiotów która nocuje w namiotach poniżej Aiguille du Midi. Ludzie lubią linie proste. Ciężko je narysować bez linijki ale jeden z inżynierów miał liniał. Ale jak nie przystawiali nie dało się połączyć linią prostą Aiguille du Midi z Punta Helbronner. Dobra – nie ma się co pierniczyć – powiedział jeden. Tu jest jakaś górka – tam będzie podparcie. Ciach ciach . Kolejka pojedzie tędy i tędy. Ale jak to – zawtórowali inni przecież tam nic nie ma. Jak my to wybudujemy? Srak to. Polejcie wina… Tak powstała kolejka do Punta Helbronner.

Przesowaliśmysię nad potężnym lodowcem Glacier du Géant z którego odchodziły wielkie jęzory pomniejszych lodowców w doliny. Po niecce wypełnionej lodowcem, otoczonej wysokimi górami chodzili ludzie którzy przymierzali się do wejścia na Mount Blanc. Co jakiś czas w płaskich miejscach założyli bazy namiotowe na poszczególnych etapach marszu. Fajnie wyglądały te kolorowe namioty okopane śniegiem. Surowy i piękny krajobraz. Nie wiedziałem w którą stronę fotografować. Na skale Gros Rognon, w miejscu podparcia jest niewielka stacyjka na której się nie wysiada. Zresztą wygląda jak sklecona z kilku szarych pustaków komórka na rower na jakimś zadupiu. W dodatku stojąca na wystającej postrzępionej skale pośrodku 5 kilometrowego lodowca. Przejeżdża się przez jej środek a jest tak wąsko w tym przejeździe, że odruchowo skurczyłem ramiona. Co ciekawe wysiaduje tu chyba jakiś gość z obsługi. Chyba lubi samotne popołudnia na 3500m.

Stacja na Punta Helbronner (3466 m) jest bardzo nowoczesna. Szkło i aluminium starannie zaplanowane i wykonane. Niedawno oddana po remoncie a w zasadzie wybudowana od nowa. Poniżej widać jeszcze stary budynek – więcej niż ascetyczny. Ponoć funkcjonuje tam teraz schronisko. Piękne przeszklone wnętrza i to za co włochów podziwiam wspaniała kawa w kawiarni z widokiem gdzie pan barista wyczarował ją w błyszczącym ekspresie. Nigdzie nie widziałem tylu absurdalnie wysoko położonych kawiarni z obsługą ile we Włoszech. I żadnej taryfy ulgowej. Kawa musi być świetna bez względu na wysokość.

Mało ludzi i widać że niedługo ostatnie kursy. Kolejka jest dwuetapowa i zwie się Skyway. Zjeżdża do Courmayeur a w zasadzie do La Palud. Płacimy 36 euro od osoby. W kasie nawet się zdziwiono, że kupujemy na górze bilet w jedną stronę.Wagonik jest pustawy i widać że szczyt turystyczny dziś mają już za sobą. Co ciekawe Gondola jest okrągła. Włosi chyba musieli zdecydować, że musi się czymś wyróżniać. Faktycznie nigdy nie widziałem okrągłej kolejki. Pomyślałem, że skoro jest okrągła to mogła by się obracać no i obracała się. Wykonała powolny obrót o 360 stopni na trasie do stacji przesiadkowej. Nie trzeba się było ruszać żeby zobaczyć widok w każdą stronę. To też zupełna nowość. Nawet pozastanawiałem się trochę nad szczegółami technicznymi.

Obok stacji przesiadkowej – Pavillon du Mont Fréty – mały park atrakcji dla dzieci oraz wysokogórski ogród botaniczny Alpino Saussurea. Wstęp za darmo po okazaniu biletów na kolejkę. Nie widać stąd już lodowców i śniegu ponieważ ten widok pozostał za załomem górnej stacji. Jest tu trochę jak wiosną w Tatrach. Mamy chwilę czasu do ostatniej kolejki która jest chyba zsynchronizowana z tym ostatnim autobusem do Chamonix. Skoro jest czas to idziemy do tego ogrodu. Że też komuś się chce pilnować i opiekować się tymi roślinami na 2200 metrach. Na stanowiskach rośliny wysokogórskie w wielu regionów świata. Ciekawe to ale bez przesady. Można miło spędzić czas w oczekiwaniu na zjazd. Ten park atrakcji to takie drewniany plac zabaw ale i dorośli mogą się trochę pobawić. Jest mała tyrolka i tratwa do przepłynięcia po sztucznym jeziorku. Takie tam… Sama stacja nowoczesna jak górna. Stoi tu nawet fortepian i niektórzy turyści grają. Wagonik podobny i też się obraca. Tylko szybciej bo trasa krótsza a też wykonuje pełny obrót.

Mimo dopytania na dolnej stacji nie możemy znaleźć przystanku autobusu którym mamy jechać. Miotamy się a Google w tej sprawie jest wyjątkowo nie precyzyjne. Iza znów się denerwuje bo zbliża się 18:05 –  godzina odjazdu a my dalej nie wiemy skąd jechać. Prawie punktualnie znajdujemy przystanek obok którego przechodziliśmy ze 2 razy. Prawie na wprost dolnej stacji kolejki. Ale oznakowanie fatalne wyglądało to jak jeden z wielu znaków drogowych na dużym parkingu przy stacji. No to czekamy ale autobusu ani słuchu ani widu. Dolna stacja znajduje się zaraz przy drodze do tunelu. To bardzo oblegana trasa ponieważ znacznie skraca czas jazdy do Francji. W godzinach szczytu – tak jak teraz – tworzy się potężny korek. Mimo, że przyczyną opóźnienia może być ów korek – trochę się denerwuję. Nawet podjąłem decyzję, że jeżeli ten autobus który widzę na horyzoncie nie jest naszym autobusem to próbujemy łapać okazję do Chamonix. Niektóre samochody osobowe w tym korku nie były pełne i pomyślałem, że w końcu nas ktoś zabierze. Autobus się zbliżył ale zamiast wjechać na zatoczkę otworzył drzwi i kierowca machał do nas z oddali. Widać nie chciał wyjeżdżać z korka bo potem miałby trudno włączyć się spokojnie do ruchu. No to chwytamy plecaki i lecimy. To jednak nasz autobus. Autobus w połowie pusty – może dlatego, że to dziś ostatni – więc spokojnie można było nie robić tej rezerwacji tylko po prostu kupić bilet u kierowcy. A tak to musiałem kierowcy tłumaczyć działanie ich własnej aplikacji na telefon i udowadniać, że to co widzi to są właśnie nasze bilety. Daty mu się nie zgadzały bo data była w formacie miesiąc, dzień, rok. Tylko w jego toku myślenia to musiał by być 13 miesiąc. Sprawa wyjaśniona i jedziemy. Autobus miał jechać około 1h ale po 40 minutach dopiero wjechaliśmy do tunelu. Ogólnie mieliśmy ok 10 minut opóźnienia, ale wszystko się udało.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.