W drodze do Aurangabadu
Kiepsko sypiam. Ta zmiana czasu mnie trochę wykańcza. Iza serwuje melatoninę ale nic to nie daje. I tak dziś obudziliśmy się wcześniej, bo to dzień wyjazdu do Aurangabadu i musieliśmy się wyczekoutować z hotelu przed dziewiątą. Przez ten brak okien w hotelu (jedyne wychodziło na korytarz) wydawało mi się, że jest środek nocy. A w dodatku bolała mnie głowa, niewiadomo od czego czy od wczorajszego piwa czy od kamiennej poduszki. I słaby jakiś byłem. Iza też więc pomyślałem sobie, że struliśmy się czymś. Bagaż zostawiliśmy na przechowanie w hotelu. Na śniadanie wybraliśmy wersję Indyjską, czyli dwa placki smażone na głębokim tłuszczu – coś jak naleśnik tylko napęczniały i pusty w środku, pikantna fasola w sosie i banan. Dziś do tego bonus – jajko. Iza miała kiepską minę i grzebała w śniadaniu jakby w poszukiwaniu jakiegoś posiłku. Kawa z mlekiem nabiera dosłownego znaczenia – czyli kawa rozpuszczalna zalana gorącym mlekiem. Snuliśmy się trochę po budzących się ze snu uliczkach w oczekiwaniu na otwarcie sklepu z butami, bo Iza schodziła swoje opony i trzeba było wymienić. W sklepie obsługa własnoręcznie nakłada klientowi buty. Kupujemy wypaśne czerwone sandałki produkcji australijskiej! Z nudów pojechaliśmy taryfą nad morze. Ok. 13 dotarliśmy na dworzec oganiając się od tragarzy którzy koniecznie chcieli nam cos ponieść.
Wielki, buczący robal pociągu zajechał na stację. Spodziewałem się wolnej amerykanki, wskakiwania przez okno itp. A tu nie. Spokojnie wsiedliśmy i mogliśmy zająć nasze miejsca. Niestety były tyłem do kierunku jazdy, a Iza nie może. Siedliśmy więc gdziekolwiek. Niestety ciągle ktoś nas przeganiał i nikt nie chciał się zamienić, ale chyba po prostu poza skalą ich pojmowania było, że ktoś może mieć z tym problem. Po kilku stacjach – jeszcze w Bombaju postanowiliśmy odpuścić i stanąć w korytarzu. Wtedy do akcji wkroczył dziadek, który kumał trochę po angielsku i za punkt honoru postanowił nam pomóc. Wpadł w środek wagonu i przesadził młodego gościa, żeby zrobić nam dwa miejsca w dobrą stronę. Tu nie wypada, żeby kobieta siedziała obok obcego mężczyzny, jest nawet specjalny wagon dla samotnie podróżujących kobiet. Siedzieliśmy w wagonie bez żadnych przedziałów, po trzy siedzenia po obu stronach korytarza. U góry jak to w wagonach bez kilmy – dwa rzędy wiatraków przez całą długość wagonu. W pociągu biznes rozwijał się w najlepsze. Najpierw szedł gość z herbatą w termosie z nierdzewki pokrzykując, za nim sprzedawca samosów. A potem to zaczęło się na całego: wędrowały całe przenośne sklepiki z breloczkami, kolorowankami, słodkościami, lodami itp. A na każdej stacji korytarz zamieniał się w wybieg dla sprzedawców jedzenia i picia, a w między czasie coś dla ducha czyli żebracy: bez nóg na wózeczku, bez rąk ale za to śpiewający i dziady wędrowne. Nie było spokojnej minuty (dosłownie) żeby korytarzem nie przechodził pokrzykując sprzedawca czegoś tam. Nawet skusiliśmy się na cebulę w cieście, która wyglądała jak polędwiczki z KFC – dało się zjeść -10 rupii.
Po 7h i 370 km wysypaliśmy się na dworcu w Aurangabadzie. Jeszcze dobrze się niepozamiatałem po tym wysypaniu a już namierzył nas gość, który zaoferował się nas zawieźć do hotelu. Nie lubię takich sytuacji ponieważ nie dają czasu na zastanowienie się. Rzut oka do przewodnika by przekonać się, że hotel który proponuje jest na liście. Ok. więc jedziemy. Trochę coś podejrzewałem i w sumie tak było. Pod hotelem okazało się że pan nie jest z hotelu tylko zarabia wożeniem po okolicznych atrakcjach dość poważnie rozrzuconych. Zaproponował swoje usługi. Doszło do małych pertraktacji i ujednolicania stanowisk. Wynajęliśmy gościa z taryfą na dwa dni za 2000 rupii. I umówiliśmy się na 9 pod hotelem następnego dnia. I tak coś takiego planowałem, cena wydawała się dobra i na 2 dni mamy z głowy czynności organizacyjne. Hotel 4 razy tańszy niż w Bombaju. Wersja deluxe za 650 rupii bez śniadania. Był jeszcze superior za tysiąc coś tam ale bez przesady. Iza pogoniła mnie oglądać pokój. Pokój z Klimą wiatrakiem i TV. Może być. Kibelek taki sobie. Zatukłem prusaka który panicznie uciekał widząc białego. Ok. godzimy się i załatwiamy formalności. Nędzne prusaki to i tak nie wielgachne karaluchy z Turcji które wyglądały jakby mogły odgryźć duży palec od nogi. Okazało się, że prusaki wychodzą z kanalizacji w łazience. A łazienkę można zamknąć od strony pokoju konkretną zasuwką. Chyba te Prusaki nie mogą być aż tak wielkie?…