Kolam
Naprzeciwko naszego hotelu jest Indian Caffee House, miejsce polecane przez przewodnik jako dobre na śniadanie. I faktycznie. Przynajmniej omlety i grzanki mają. Niby codziennie omlet ale ja już wolę na śniadanie to niż np. dose albo inne danie z ryżu. Z wyposażenia to tutejszy standard. Stoły bez obrusów i ledwo co przetarte po poprzednich klientach. Okien nie ma lub wyglądają jak okienka ze starej hali fabrycznej. Przy wejściu siedzi chyba szef i trzyma łapę na rachunkach i pieniądzach. To że ściany nie są czyste, ledwo co pobiałkowane – to nie problem. Że mrówki na ścianach – przecież mrówki są pożyteczne i nikomu nie przeszkadzają. Tubylcy przychodzą tu na śniadanka i poranną prasówkę. Zamawiamy omlety, grzanki i kawę. Kelner nic nie zapisuje tylko głośno sobie powtarza i usiłuje zapamiętać. Jedzonko może być.
Jedziemy na przystań na umówioną wycieczkę. Pan już na nas czeka. Od razu widać zmianę planów bo początkowo mieliśmy płynąć na pobliską wyspę i tam mieliśmy być podwiezieni do następnej łodzi a od razu jedziemy na wyspę rikszą. Ostatecznie może być ale nie wiem czy już pisałem dupa mnie boli od tłuczenia się różnymi środkami transportu. Rikszarza wynajęło biuro ale kierowca to ciekawa postać. Dobrze mówi po angielsku i od Razu chwali się swymi osiągnięciami. Pokazuje nam artykuły z gazet o sobie – jako o kierowcy najbardziej przyjacielski dla turystów. Dostał nawet jakieś wyróżnienie od ministra turystyki. Dostajemy wizytówki. Prywatnie organizuje tzw Amaeizing Tours po okolicy i w między zdaniami bardzo nas zachęca i autoreklamuje. Pokazuje na też księgę pamiątkową gdzie turyści mogą zamieszczać wpisy o prowadzącym. Są nawet wpisy z Polski. Na razie jedziemy i ta jazda trochę mi się już nudzi. W końcu dojeżdżamy na miejsce gdzie czeka na nas człowiek z łodzią wykonanej w bezgwoździowej technice. Łódź jest spora i tylko dla nas. Rozpoczynamy kanałem nieco szerszym. Jest zielono i wokół niewiarygodna ilość palm kokosowych. Po chwili skręcamy w naprawdę wąskie kanały. Tu już jest więcej wody niż lądu. Nie wiem po co to tak zrobiono. Dookoła sztuczne zbiorniki wodne – coś jak stawy połączono wąskimi kanałami tylko nieco szerszymi od łodzi. Lądu niewiele i każdy większy skrawek zajmuje jakieś domostwo. Widzimy jak tworzone są łodzie bez gwoździ, jak wykonywane są sznury z włókien kokosowych. Oglądamy hodowlę krewetek. Degustacja piwa z kokosów się nie udaje bo wszystko wypite. Próbujemy mleka z orzechów kokosowych, ale jest takie sobie. Jakieś nie słodkie i nie mają smaku kokosa. Człowiek, który z nami płynie jest mało medialny i nawet nieco nudny. Nie jesteśmy przekonani co do ceny tego 3 godzinnego pływania. 900 rupii to jednak sporo kasy. Tereny ładne, wycieczka niezła, ale cena nieadekwatna.
Przechwytuje nas znowu rikszarz. Odrobinę rozczarowani kanałami jesteśmy skłonni zgodzić się na wycieczkę oferowaną przez rikszarza. Trochę nie wiemy jak to rozegrać. Czy już rozmawiać o wycieczce czy też po powrocie. Rikszarz nam się przedstawia. Imię ma skomplikowane ale w uproszczeniu zwie się Sudhi. Dostajemy wizytówkę. Widać mamy po drodze bo rozpoczynamy zwiedzanie. Na trasie mamy świątynię ze słoniem który jest zestresowany i obrzuca Izę roślinnością. Potem producenta patyczków do zapałek. Stara prasa tnie przygotowane wcześniej cienkie paski drewna na patyczki do zapałek. Jest tego ogromna ilość pakowana w wielkie wory. Dalej po drodze mamy wytwórnię orzeszków nerkowca. Okazuje się, że nerkowiec nie rośnie jak orzeszki ziemne ale ma solidne drzewo. Rośnie sobie w zielonych pokrowczykach i ma całkiem duże kwiaty. Owoce są suszone a następnie ręcznie obierane ze skorupek i skórek oraz sortowane względem wielkości. Dużo osób bierze w tym udział. Dalej na trasie ciąg dalszy produkcji zapałek. Tym razem woskowanie, siarkownie i pakowanie do pudełek oraz pakowanie po dziesięć pudełek. Drewienka upycha się w specjalny uchwyt za pomocą którego zanurza się w odpowiedniej chemii. Następnie panie ręcznie wyciągają zapałki z uchwytów i wkładają do pudełek, przy okazji składając pudełka w całość. Potem panowie za pomocą minimalistycznej ilość ruchów pakują paczki po dziesięć w szary papier.
Wracamy na obiad do Kolam. Chcemy jakieś ryby więc Sudhi wybiera nam restaurację z rybami. Umawiamy się za 40 min. Knajpa tradycyjna. Zamawiamy ryby które są naprawdę dobre i świetnie się je palcami. Kontynuujemy wycieczkę. Oglądamy kolejno przystań rybacką, fantastyczny widok z latarni morskiej, plażę miejską, mini popołudniowy targ rybny targ, duży kościół katolicki i starą posiadłość kolonialną. Sporo wrażeń a najlepsze widoki były, z latarni morskiej. Wspaniałe wybrzeże usiane po sam brzeg palmami. Dzień wypełniony po brzegi. I gdybym miał teraz wybrać to chyba wybrał bym tą wycieczkę lądową niż rejs po kanałach. Tym bardziej że można z grosze przepłynąć państwowymi liniami do Alleply kanałami za atrakcyjna cenę. Płacimy Sudhi-emu solidne pieniądze i obiecujemy wysłać parę zdjęć. Na koniec proszę go o zlokalizowanie sklepu z piwem. Prosta sprawa to nie jest. W pierwszym sklepie brakło piwa w drugim też. Dopiero w jakiejś spelunce zwanej barem kupuję dwa piwa. Wracamy. Sudhi to porządny i uczciwy gość. Godny polecenia. Czeka nas zatęchły wilgotny pokój ale o już ostatnia noc w nim.