Kajuraho – Varanasi

Wygodnie jest gdy restauracja jest przy hotelu a tu jest naprawdę fajna w tym ogrodzie. Zasiedliśmy i zaraz z sąsiedniego stolika zaczął zagadywać do nas inny plecakowy turysta z wielkim plecakiem. Chyba potrzebował z kimś pogadać bo ciągle zaczepiał innych turystów. Zwłaszcza narzekał na pociągi, że w slipperze się nie da jeździć, i że co najwyżej w wyższych klasach. I że raz kupił i potem w pociągu robił upgrade do lepszej klasy. Słyszałem o tym, że tak można a teraz wiem, że ktoś to sprawdził. Mówił jeszcze, że jak próbował kupić bilety np. na klasę AC3 to w kasie ani w internecie nie było a jak kupił slippera a w pociągu upgrade-ował to jakoś były. Ciekawe. Trzeba sobie będzie to zapamiętać. No i akurat miał bilety na ten chyba jedyny na tydzień pociąg z Kajuraho. A my musimy kombinować.

Przypałętał się gość z recepcji i pyta czy jesteśmy z pokoju 128. Ano jesteśmy. To dlaczego jeszcze się nie wymeldowaliśmy bo doba hotelowa się już skończyła. Ale nie było informacji kiedy się kończy. A jednak była – o 11. No to chwilowo odpuszczamy śniadania i idziemy się dopakować ponaglani przez recepcjonistę. Bo nowi goście już ciekają. Musiałem się upomnieć o zaniesione wczoraj rzeczy do prania i między innymi tym się zasłaniałem. Że jak niby miałem się spakować na czas jeżeli nie dostarczono mi moich rzeczy. Tak czy siak na śniadanie wróciliśmy z plecakami. Całe szczęście, że mogliśmy je zostawić gratis na przechowanie.

Chcemy jeszcze zobaczyć którąś ze świątyń porozrzucanych na obrzeżach Kajuraho. Trzeba się na jakieś zdecydować bo wszystkich chyba już przed wyjazdem nie zdążymy. Wybór pada na Chausath Yogini Temple.

Załapany rikszarz odradza, proponuje objazd. Jak słyszy, że dziś jedziemy i mamy mało czasu to mówi że tamta jest zniszczona, in nas zawiezie do innej w której nie byliśmy a jak zostanie czasu to dopiero do tej co chcieliśmy. Ok umawiamy cenę 150 i jedziemy. Telepie jak wszędzie tutaj. W sumie podrzuca nas do dwóch i jeszcze do tej zniszczonej. To chyba obejrzeliśmy wszystkie świątynie w okolicy. Trochę z nim gadamy. W sumie ciekawy chłopak. Można było cokolwiek pogadać niż tylko o biznesach. Podwiezie nas też na dworzec autobusowy, który nie jest wprawdzie daleko ale z odbiorem plecaków i dojazdem tam mogło by zejść. Nie ma co szukać nowego kierowcy. Może i miły ale biznes zdążył nakręcić. Przynajmniej tak to wyglądało. Bo gdy dojechaliśmy na dworzec to stał tam zbiegiem okoliczności taryfiarz, który zbiegiem okoliczności jechał do Satny kogoś odebrać i w tą stronę jedzie prawie pusty. Prawie bo jeszcze jechała by jakaś para z dzieckiem. Cena 400 rupii. Cena niezła. Mając na uwadze, że autobus jest za 2h i zawiezie nas na dworzec autobusowy i za dojazd do kolejowego trzeba by jeszcze zapłacić to bawienie się w autobus dało by zysk może ze 100-150 rupii. Jedziemy. Nie ma co kombinować. Biały TATA motors lawiruje pomiędzy dziurami wielkości samochodu. Lepsze są te fragmenty drogi gdzie nigdy nie było asfaltu. Znowu zaoszczędziliśmy czas. Teraz do pociągu mamy już ze 4h. Co tu zrobić. Na stacji jedyne miejsce nadające się do poczekania to nie poczekalnia tylko restauracja o dźwięcznej nazwie Fast Foods. Serwują jak u nas za komuny. Najpierw się płaci a potem dostaje się ze wspólnego gara jedno z gotowych dań. Zamawiamy obiad i czekamy do upadłego. Kibel na stacji jest. Ogólny – nie do użycia. Trzeba by wejść w gumowym ubranku a potem je wyrzucić. Inny jest w poczekalni dla wszystkich. Cały w marmurze ale wszystko co było do wyrwania – wyrwane a co do obsrania – obsrane. W ogóle nigdy i nie gdzie nie widziałem tylu obsranych i obsikanych marmurów. W poczekalni klas wyższych było tylko syfiaście. Cóż – dworcowe życie.

Slipper mamy na noc więc kroi się spanie w pociągu. Żadna tam rewelka ale przynajmniej można się zdrzemnąć i czas szybko zleci. Najlepsze są miejsca na samej górze ale dało się zarezerwować tylko jedno. Drugie było środkowe. Chyba najsłabsze bo trzeba czekać aż wszyscy się ułożą i można będzie rozłożyć oparcie które jest jednocześnie środkowym leżem. Góra jest dla Izy ale oczywiście jakiś pacan akurat to miejsce zajął i drzemał korzystając z okazji, że te miejsca są na stałe rozłożone.. Coś tam bredził, że przecież on ma to naprzeciwko więc co to za różnica. Przeszedł jednak z łaską. Ma miejsce to niech się go trzyma. Na kolejnej stacji dosiada się chyba syn z ojcem. Mają dół. Rozsiedli się i od razu wyciągnęli zapasy. Wiadomo – ryż. Nawet się chcieli podzielić. Jest dość chłodno, okna nieszczelne, niektóre w ogóle nie zamknięte a czasami też drzwi. Więc wiele osób jedzie w szalikach i czapkach. Dziadek też. Musi być nieźle nawiedzony bo jak skończył jeść to założył słuchawki i coś tam mu skrzeczało do ucha. Myślałem, że słucha czegoś z telefonu bo oni tu tak często. Telefon to podstawowe urządzenie multimedialne każdego hindusa. Teraz to chyba każdy ma. Dużo więcej niż przy poprzednim naszym pobycie. Telefon gra muzykę, robi zdjęcia, kręci filmy. No i do tego jest telefonem. Dzięki tym najprostszym modelom telefonów Indie się multimedianizują. Ale dziadek wyciąga coś podobnego do Ipoda tylko z głośnikiem rezygnuje z słuchawek i po chwili słuchamy wszyscy. Musi być to coś ciekawego bo okoliczni pasażerowie słuchają kiwają się i potakują. Lektor bardzo mądrze wypowiada się dobitnie o rzeczach ważnych. Wywnioskowałem to po minach słuchających. Żeby podkreślić wagę słów co jakiś czas są śpiewy z instrumentarium. Nawet niezłe. Szkoda tylko, że tak głośno.

Rozpocząłem jakoś wprasowywanie się w swoje miejsce. Trzeba trochę się pozginać. Iza już dawno na swoim i tylko łypie z góry na wszystko. Niestety spanie w opakowaniu i w śpiworze bo po wagonie hulają przeciągi.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.