Varanasi
Trzeba tu wszystko ładować na zapas. Częstotliwość z jaką wyłączają prąd jest taka, że po zgaśnięciu obsługa ewentualnych agregatów czeka jeszcze z 10 minut bo a nuż włączą. Nasz to stara wysłużona maszyna, która nierówno pracuje i oczywiście jest pod naszym oknem. Jak ją odpalą to słychać jakby stał u nas w pokoju a światło sobie mruga a rytm szląchania silnika. Bez latarki ani rusz. Bo jak zabraknie prądu po 23 to nikt już nie zawraca sobie głowy agregatem. Gat pod naszymi oknami nie jest ostatnim Gatem. Wybrzeże ciągnie się jeszcze w stronę uniwersytetu jakieś 2km. Tam zamierzamy się dzisiaj udać. Wieje zimny wiatr i z utęsknieniem czekamy na słońce. Gaty kończą się zatoką i tam zaczyna się też normalne w tutejszym rozumieniu miasto. Gdzieś w tą stronę jest świątynia zwana Monkey – czyli małpią? Uliczki nie są już tak zaplątane ale wcale nie jest prosto znaleźć. Zwykle takie atrakcje są zaszyte gdzieś pomiędzy budynkami i widać je dopiero z bliska. Jeżeli nie decydujemy się na jazdę rikszą trzeba liczyć się ze zdzieraniem zelów i pytaniem tubylców. Napatoczyliśmy się na opisywaną w przewodniku restaurację IBA. Pewnie jakbyśmy jej szukali to byśmy nie znaleźli, ale skoro już jest to wchodzimy. Lokal jak nie z Indii. Stylowo wyposażony. Wyspa zgniłego zachodu na wschodnim morzu. Zamawiam kawę i rozpieram się wygodnie na normalnych meblach. Iza zamawia przekąskę ale musi sobie radzić z pałeczkami. Płacimy słono.
Wracamy do poszukiwań świątyni. Udaje się. Wychodzimy na nią od jakiejś dziwnej strony i ani się nie spostrzegliśmy a już byliśmy pod wejściem. Główne wejście jest od głównej ulicy i tamtędy wali najwięcej ludzi. Tam też zainstalowano bramki z wykrywaczem metalu i stoi wojsko. Te bramki to nie wiadomo po co są. Kilka razy już przełaziłem mając nóż, kamerę, 2 telefony i kupę innego złomu, bramka wyła albo nie i nikt mnie nie sprawdził. A teraz w ogóle bez najmniejszego problemu weszliśmy na teren świątyni z pominięciem wszystkich kontroli. Została tylko kontrola przy samym wejściu gdzie pilnują żeby zdjąć buty i nie wnosić plecaków. Iza wchodzi a ja zostaję z manelami. Nie chce mi się szukać przechowalni i martwić się o zostawione tam rzeczy. Przechowalnia zwykle jest gratis ale wokół zawsze znajdzie się też ktoś chętny do pilnowania za kasę. Sytuacje ze świątyniami powtarzają się i nie chce mi się wchodzić do kolejnej. Sprawa jest dla miłośników tematu. Zadawalam się oglądaniem z zewnątrz. Wracamy niby tą samą drogą. Ale idziemy jakąś dużą ulicą pełną kramów i sklepików. No i ruchu kołowego. Trafiliśmy jednak na początek wybrzeża gatowego.
Już szarzeje ale decydujemy się na podpłynięcie łódką. Chętny sam się znalazł. Oczywiście negocjacje. Nie trzeba być jasnowidzem żeby dostrzec jak pokrętna jest ich retoryka. Najlepiej żeby wsiąść do ich łódki posiedzieć, wysiąść zapłacić. Żeby tylko nie musieli nigdzie wiosłować bo to ciężka praca. Dlaczego nie został bibliotekarzami? A najlepiej postumentami pod posąg. Mówi coś o opłacie za godzinę i że tanio. Ale najlepiej żeby popłynąć w dół rzeki na tą imprezę co była wczoraj, pooglądać w łódce i wrócić z nim w górę rzeki żeby nie miał pustego przebiegu. 3h minimalnie by wyszło. Jakoś negocjujemy, że nas po prostu powiezie do Main Gaty za 150rupii. Płyniemy i jest fajnie. Gość usiłuje robić za przewodnika ale najlepiej jakby sobie dał spokój. Bo ani wiedzy nie ma ani nie mówi dobrze po angielsku i już samo słuchanie jest męczące. Dlaczego po prostu nie siedzi cicho. Było by znacznie bardzie romantycznie. Gaty są oświetlone i można przyglądać się wieczornemu życiu na nich. Zdjęć już jednak dobrych się nie zrobi bo jest za ciemno. Na MainGacie impreza się właśnie rozpoczyna. Gość robi drugie podejście żeby zaciągnąć nas na oglądanie. Wietrzy łatwą kasę. Nie za wiosłowanie tylko za siedzenie w łódce. Ja rozumiem, że to może kosztować ale to zwykłe oszukiwanie ludzi i zaniżanie ceny. Ani człowiek się nie obejrzy a umówiona kwota rośnie 2-3 razy. Każemy mu płynąć dalej i wysadzić nas na następnej gacie. Jest rozczarowany i zaczyna śpiewkę, że przecież on teraz będzie sam musiał płynąć w górę rzeki a to ciężka praca. I po co było całe to gadanie, że ma dobrą cenę? Godzina minęła, umówioną kasę dostał, ale nie – liczył, że znalazł frajerów i że da niską cenę startową a potem coś się wykręci. Nawet zrobiła się z tego mała kłótnia ale nie wie, że z Izą lepiej nie zaczynać. Dowiedział się, że jest oszustem i że łamie umowę i że w ogóle nas to nie obchodzi, że ma pod górę tą łódką do domu. Rozstaliśmy się w chłodnej atmosferze.
Podeszliśmy do Main Gaty i popatrzyli trochę na modlitwę. Tym razem z innego miejsca i jeszcze przed końcem zmyliśmy się w poszukiwaniu miejsca na obiad. Żeby odmienić idziemy do innej knajpy niż wczoraj. Wzdłuż tej głównej wąskiej drogi. Ta słynie oprócz kuchni Indyjskiej z kuchni japońskiej. Nawet ma specjalne miejsce gdzie można na kolanach przy niskim stoliku skonsumować. Zresztą mam wrażenie, że najwięcej turystów jest z Japonii i z Korei. To dla nich w każdej restauracji nastawionej na turystów jest w menu sekcja dań japońskich lub koreańskich. Wróciliśmy do hotelu ale nie było w sumie tak późno więc postanowiliśmy w ostatni wieczór pójść na dach do restauracji na herbatkę masala i pogapić się na pogrzebowe stosy. Jacyś inni turyści już tam siedzieli i z braku innych instrumentów pobierali od obsługi hotelu naukę gry na bębenkach.