Kalkuta
Wygląda na to, że jednak rozwolnienie będzie mi towarzyszyło jakiś czas. Więc będzie nas troje. Dobrze, że mogę się oderwać od kibelka. Ile razy zjem tyle na kibelek. Metro w niedziele jest otwarte od 14. Nie wiadomo dlaczego. Może dlatego żeby ludzie mogli dużej pospać? Albo maszyniści? Na otwarcie metra czekamy w kawiarni Lavazza. Serwują normalną kawę. Udajemy się do świątyni Kali. Podróż najlepiej zacząć od metra bo nawet stacja na której wysiadamy ma nazwę KaliGat. Bileto-żetonów z wczoraj bramka nam nie przyjmuje. Genialne rozwiązanie! Bilety działają tylko na stacjach na których zostały kupione! Czyż to nie piękne? A już chciałem chwalić że taki fajny system biletowania mają tu w metrze. Jeżeli nie uda nam się pojechać jeszcze kiedyś z tamtej stacji to będę mieć kilka tanich pamiątek z Kalkuty.
Że stacja nazywa się KaliGhat to nic nie znaczy. Wysiadamy i w zasięgu wzroku nie widać nic co by wyglądało na świątynie. Ogólny kierunek jest zanany. Resztę podpowiadają nam tubylcy. Kult Kali jest w Indiach bardzo ważny a ta świątynia tutaj w ogóle jest bardzo znana. Zachodzimy do niej wąskimi uliczkami od zupełnie dziwnej strony. Ale jak już się jest blisko to od razu wiać, że dzieje się coś ważnego. Pojawia się bardzo dużo sprzedawców kwiatów i różnego rodzaju darów do świątyni. Świątynia stoi Pomiędzy domami w niewielkich od niej odległościach. Zaraz robi się tłok. Wielu ludzi chce do świątyni wejść i ustawiają się kolejki. Jest i służba porządkowa ze swoimi bramkami do metalu. Do świątyni jest kilka wejść i w zależności którym się wejdzie – święty. Obchodzimy całość dokoła żeby zrozumieć o co tu chodzi. Trochę to wszystko dzieje się spontanicznie bo nagle okazało się, że można Izę wcisnąć trochę bez kolejki. Ja nie wchodziłem bo trzeba zdjąć buty a okolica delikatnie mówiąc jest jak z chlewa. Nie umówiliśmy się gdzie się spotkamy na wyjściu więc muszę improwizować. Kolorowy tłum stoi w kolejce która przesuwa się pod dyktando ochrony. Ciekawe, że wszędzie ludzie wchodzą a nikt nie wychodzi. Chyba ich coś tam zżera. Miotam się dookoła szukając jakiegoś wyjścia. Przeciskałem się między straganami ze wszystkim. Część pielgrzymów chyba spała na chodniku przed świątynią. Inni czekali w gigantycznej kolejce. To ciekawe bo gdy by poszli na drugą stronę świątyni kolejkę mieli by znacznie mniejszą. Znalazłem wyjście ale wcale na wyjście nie wyglądało. Dalej miałem wrażenie że mniej tędy ludzi wychodzi niż wchodzi tymi wszystkimi wejściami. Stałem i stałem a zgromadzeni sprzedawcy ciągle mnie przeganiali bo zasłaniałem im stragany. W końcu strażnicy mnie sami wepchnęli pod świątynię bo widzieli że się czaję i chcieli mi pomóc. Izę przepchnęli szybko przez świątynię i szybko ustawiła się w drugiej kolejce bo każda wchodzi do innej części świątyni i różne rzeczy z nich widać. W końcu spotkaliśmy się we wcześniej umówionym miejscu.
W sąsiedztwie w remoncie znajduje się szpital gdzie pracowała Matka Teresa z Kalkuty. Chyba jest w kiepskim stanie.
Teren wokół świątyni jest specyficzny. Droga dojazdowa nie jest utwardzona. W pobliżu znajduje się rzeka przez którą zorganizowano przeprawę. Rzeka wygląda jak ściek a przeprawa to 3 łodzie połączone ze sobą w ciąg. Wydaje mi się, że w zakamarkach można kupić prostytutkę co w Indiach wydaje się prawie nie możliwe. Ale te tutaj mają inne rysy twarzy jakby z Tajlandii? Nie mamy pewności i to tylko domysły. Snujemy się jeszcze po mieście ale już wszystko pozamykane. Wracamy.