Bundi
Co można napisać o poranku 39 dnia podróży po Indiach? W sumie niewiele. Tyle, że od kilku dni rankiem nie jest zimno. Jest luty i widać, że po ponad miesiącu spędzonym w Indiach ociepla się. Wieczorami nie trzeba siedzieć w pokoju w polarze a moje kalesony przestały się przydawać. Tylko w pociągach nocą może być jeszcze zimno. Śniadanie jemy w hotelu bo menu jest normalne i miejsce nie odrzuca. W ogóle śniadanie lepiej jeść na miejscu nawet jeśli jest przydrogie. Jeżeli tylko jest restauracja. Szukanie na głodnego dobrej jadłodajni jest frustrujące. Osobiście jak widzę, że można zjeść na śniadanie chleb pod jakąś postacią to już jestem zadowolony. Wtedy na obiad mogę zjeść nawet jakieś dziwne danie indyjskie.
Nad miasteczkiem pręży się pałac niegdyś stolica lokalnego księstwa. Jest w częściowej ruinie i wyposażenie komnat się nie ostało ale lokalizacja zachwyca. Nad pałacem, na szczycie tej samej góry położony jest fort w jeszcze większej ruinie. Miasteczko w ogóle otaczają góry przez co zyskuje na wyglądzie. Jakoś samo się trafia na wejście. Po drodze można wynająć sobie bambusowy kij. Do wyboru są różnej grubości i długości. To profesjonalne wyposażenie przydaje się do opędzania się od małp które zawładnęły nieco zdziczałym wierzchołkiem zdziczałej góry fortowej. Uzbrojony w poręczny kij stawiłem się u kasy. Od momentu wydania naszego przewodnika – ceny nieco zwyżkowały. Z 70 rupii do pałacu zrobiło się 100 a fort który miał być gratis kosztuje teraz tyle samo. Jeśli dodać do tego opłatę za zdjęcia to za dwie osoby zapłaciliśmy 500. Trudno. Pałac przyklejony jest do stromego stoku i jest na kilku poziomach. Wszędzie gdzie nie ma zamknięcia można włazić. To właśnie lubię. Nie ma tu stad turystów, jakiś zorganizowanych grup i wyznaczonych tras. Są też minusy. Śmierdzi nietoperzami i małpy tu i tam zrobiły sobie kibel. Łazimy po kolejnych dziedzińcach pnąc się coraz wyżej. Wyszukujemy coraz to nowe ciasne i kręcone schody w górę. Niektóre wejścia i przejścia i balkony są zamknięte bo grożą osunięciem ale i tak w wiele miejsc można zajrzeć. Najwyższa część pałacu jest chyba w ogóle otwarta tylko dla gołębi, nietoperzy i małp. W środkowej ostały się w dobrym stanie malowidła i pielęgnowany ogród z fontanną. Było stromo a to dopiero początek. Powyżej pałacu zaczyna się wspinaczka do fortu. Jesteśmy już za murami i ścieżka biegnie wewnętrzną stroną murów. Co jakiś czas mamy w nim wychodnię z widokiem na miasto i pałac. Całe wzgórze porośnięte jest wyschniętymi teraz krzakami i drzewkami o kolcowatych gałęziach. Aby wejść do fortu mijamy jeszcze dwie bramy i kolejną linię murów. Budynki fortowe są opuszczone i w częściowej ruinie ale zostało wiele punktów obserwacyjnych na nich i na murach. Nieźle zachowały się zbiorniki na wodę dla obsady fortu. Duże i przypominające zbiorniki rytualne jakie są tu czasem po miastach. Teren jest spory a budynki częściowo zarośnięte krzakami. Małpy nie atakują choć trochę ich tutaj jest. Może czują respekt przed kijem. Wynajem kijów jest chyba popularnych bo parę osób snuło się z podobnymi. Widoki na miasto i góry fajne. Mamy też okazję obejrzeć okolicę miasta oraz resztę murów na sąsiednich wzgórzach. Spędzamy na eksplorowaniu tego dzikiego terenu jakieś 5 godzin. Fajny odskocznia od zatłoczonych i hałaśliwych uliczek miasta. Trzeba jednak zejść.
W Bundi znajdują się studnie schodkowe. To w zasadzie budowle zwane studniami. Jest już ok 17 i nie wiadomo czy jeszcze czynne ale bierzemy rikszę i jedziemy. Drogi w uliczkach pełne są dziur, szram po wykopach czy zwalniaczy prędkości. Riksza jest kiepsko amortyzowana więc tył gdzie znajduje się kanapa pasażerów kopie w tyłek na każdym wyboju. Niestety studnia jest już zamknięta i możemy tylko pooglądać z zewnątrz. Nie ma też informacji do której w ogóle była czynna. Nie to nie. Postanawiamy wrócić na piechotę. Po drodze widać na łące jakieś przygotowania. Spora grupa ludzi, dobrze ubranych. Gapimy się z oddalenia a po chwili jesteśmy zaproszeni żeby podejść bliżej. Prawdopodobnie trafiliśmy na przygotowywanie panny młodej do ślubu. W ogóle coś tu dzisiaj jakiś dobry dzień na śluby bo przygotowania widać w wielu miejscach i kapele zbijają się w stada. Słychać próby zespołów i sprzętu. Wracamy skrótem przez bazar. Trzeba coś zjeść bo te przekąski z obwoźnych bud już nam się zagubiły między zębami. Decydujemy się na późny obiad znowu w przyhotelowej restauracji. Niestety zamówione dania okazują się rozczarowujące. Panir pakora czyli biały ser w cieście pieczony na głębiom oleju cierpi na brak sera a mój ser w sosie pikantnym jest malutką porcyjką średnio pikantną. Dobrze, że jednak coś przekąsiliśmy wcześniej. W polskim przewodniku Bezdroży chyba nieco przecenili jedzenie tutaj. Na dodatek nie jest gotowe nasze pranie. Tak myślimy bo gdy się o nie upomniałem obsługa się trochę zmieszała i powiedziano nam że niedługo nam przyniosą. Ale chyba niosą z daleka bo dalej go nie ma. Niech lepiej doniosą bo jutro musimy zdążyć na pociąg na 9:30 a jeszcze trzeba dojechać. Pewnie piorą teraz na szybko i dostaniemy albo niedoprane albo nie dosuszone. Po hotelem hałasuje wesele. Idea chyba jest taka, żeby każdy w mieście widział, że pan młody się żeni. Ulicami, przystając co jakiś czas idzie kondukt z oświetleniem i nagłośnieniem. Kapela gra i przez to nagłośnienie nie słychać własnych myśli. Co jakiś czas przystają i wtedy są tańce. Kobiety i mężczyźni tańczą w osobnych grupach. Korowód zamyka pan młody w turbanie i specjalnych szatach na koniu. Eee chyba już w ogóle nie dostaniemy tego prania dzisiaj. Trzeba tam iść jutro rano.