Tokio dzień 7
Wstaliśmy późno bo późno się położyliśmy. Tym bardziej ze pogoda rano była taka sobie. Wczoraj późnym wieczorem zaczęło padać i przeciągnęło się do rana. Na śniadaniu byliśmy przed 9. Ludzi już było mało ale z jedzenia nie brakowało. Można powiedzieć, że dania ciepłe występowały z niewielkimi modyfikacjami co dwa dni. Albo kiełbaski albo boczek podsmażany. Albo jajecznica albo taki omlet zawinięty na kształt pieroga z mielonym mięsem wewnątrz. Wariacje potrawki z warzyw z przewagą sałaty na gorąco a to z kurczakiem a to z wieprzowiną a to z tofu no i zawsze z mielonym mięsem. Albo opiekane ćwiartki ziemniaków albo panierowany kotlet z pure ziemniaczanego. Zawsze była makrela opiekana na ciepło albo w tempurze. Pozostałe elementy były stałe. Kawę kończyliśmy jak już nie było nikogo i zamykano już jadalnię.
Pogoda się klaruje ale jeszcze zanim to można sprawdzić jak dojechać na lotnisko bo załapaliśmy klimat końca imprezy. Do Narity z Kamata jest dość daleko. W zasadzie trzeba przejechać całe miasto i dodatkowo jeszcze kawał. Na pierwszy rzut oka wychodzi, że trzeba się będzie raz czy dwa przesiadać. I ceny przygnębiające chociaż mamy zapas i wychodzi na to, że zostanie nam pieniędzy. Portal Hyperdia kombinuje przejazd metrem i pociągami JR. Przesiadki w różnych miejscach. Większość pociągów JR na trasie na lotnisko ma obowiązkową rezerwację miejsc i dlatego cena waha się od 2800 do 3500 jenów co jest kwotą zaczną. Nie kwota jest jednak problemem lecz przesiadki. Po pierwsze ze względu na ogólny czas przejazdu a po drugie ze względu na uciążliwe noszenie walizek po schodach w czasie przesiadek. Ruchome schody nie zawsze są, do windy zazwyczaj daleko a ludzka rzeka niesie zazwyczaj wszystkich do najbliższych schodów. Niekoniecznie ruchomych. Wylot mamy o 10:20. Niby nie rano, ale biorąc pod uwagę odległość i to, że trzeba być 2h wcześniej to zapowiada się wczesne wstawanie. Bezpośredni przejazd byłby wskazany. Najważniejsza informacja jaką znalazłem po krótkim poszukiwaniu to to, że jest bezpośredni pociąg pomiędzy lotniskami. To dało podstawę do dalszych poszukiwań ponieważ nasz hotel był relatywnie blisko drugiego lotniska – Haneda. Hyperdia o tym milczy ale po sprawdzeniu stron linii kolejowych które odjeżdżają z Narity wydawało się, że operator Keisei jeździ na tej trasie bez przesiadek. Co więcej przejeżdża przez stację Keikyu Kamata która jest 600m od naszego hotelu. W ogóle ten hotel jest dobrze skomunikowany. Pomiędzy dwoma stacjami. Bezpośredni kurs jest co jakiś czas. Żeby mieć bezpieczny margines najlepiej wyjechać tym o 6:34. Niestety musimy zrezygnować ze śniadania które jest od 6:30. Dobrze, że w promocji mieliśmy je gratis bo tak to przepadły by pieniądze. Następny bezpośredni pociąg przyjeżdżał 1h przed odlotem. To zbyt duże ryzyko. Dodatkowy minus, że będziemy musieli wstać o 5:20.
Wyszło słońce i jest ciepło. O to chodziło. Pogoda super na zwiedzanie. Pakujemy wprawdzie jeszcze kilka ciepłych ubrań ale tak dla zasady. Plan ogólny na dziś to zwiedzanie parków z jeszcze większą ilością drzew kwitnącej wiśni. Iza sprawdziła, że w National Park Sinjuku może być sporo wiśniowych drzewek. W czasie przesiadki pomiędzy kolejką JR a metrem na stacji Mita idąc do Lawsona kupuję w księgarni japoński program telewizyjny. Nie żebym po powrocie chciał pilnie śledzić japońskie seriale. Kolega mnie poprosił o zakup choć nie mam pojęcia po co mu. Wybrałem najgrubszy jaki był z programem prawie do końca miesiąca za 398 jenów. Może chce sobie zaplanować jakieś oglądanie? Wysiadamy na stacji Shinjuku-Gyoemmae . Od śniadania trochę minęło i kawa wydaje się znakomitym pomysłem. Siadamy w pobliskiej kawiarni TULLY’S Na rogu budynku. Dwie kawy late po 460 jenów. Na przeciwko witryny trwa budowa. Budują może nie wieżowiec ale na pewno kilkunasto piętrowca. To jest ciekawe. To chyba miejsce po jakimś poprzednim budynku. Niewielkie. Na rogu skrzyżowania. 9 ludzi pilnuje granicy budowy. Kierują ruchem pieszych, ostrzegają o niebezpieczeństwie. Nośna konstrukcja budynku rośnie w oczach. Dwa dźwigi wyładowują stalowe elementy i unoszą na miejsce montażu. Dwóch ludzi przykręca je śrubami do konstrukcji. Wychodzi na to ze wczasy picia dużej kawy można w ten sposób postawić dwa piętra.
Park jest nieopodal. 3 minuty pieszo. Pierwszy park który jest płatny. I ma regulamin. Za te 200 jenów nie można tam np pić alkoholu. I na dodatek przy wejściu jest coś na kształt kontroli bezpieczeństwa. I co? Od razu w plecaku mojego domacali się napoju brzoskwiniowego który miał 3% alkoholu. Zaraz wielkie halo. Zawezwano osobę która więcej mówiła po angielsku która obwieściła, że zgodnie z regulaminem nie można ble ble bełkotu bełkotu… Przechowalni nie ma ale można to zostawić w wielkim skrzyni. Wygląda na to, że na zawsze. Ale tej małej sake głębiej się nie domacał. Nie zostawię im mojego ulubionego napoju za 141 jenów. Oddalamy się od bramy gdzie w spokoju go wypijam a wspomniana sake na wszelki wypadek chowam do etui na aparat fotograficzny. Tym razem wchodzimy baz problemu. Kupiony bilet trzeba odbić w bramce jak w metrze.
Park jest olbrzymi. Oprócz dużej ilości drzew wiśni są też partie tematyczne jak ogród japoński czy angielski. Albo francuski ogród róż. Najwięcej radości wzbudzają jednak kwiaty wiśni. To one też są gwiazdami. Cała Japonia i Tokio świętuje teraz ich kwitnienie. Drzew jest sporo i są to olbrzymie stare wiśnie o grubych pniach i ciężkich konarach kładących się kwiatem prawie po ziemi. Tubylcy uwielbiają w ich cieniu piknikować. Spacerujemy dużo bo jest po czym. Wiele wdzięcznych plenerów do zdjęć. Mieliśmy jeszcze zwiedzać inny ogród ale ten był tak wielki i ciekawy, że zostaliśmy do zamknięcia. Jak w wielu miejscach w porze zamknięcia odgrywają tu przez radiowęzeł standard w Polsce znany najlepiej jako „ogniska już dogasa blask…” co generalnie ma oznaczać – idźcie już sobie. Potem tyraliera strażników nagarniała ręki zwiedzających w stronę wyjścia. Nie ma rady – wychodzimy.
Przy stacji Sinjuku mamy upatrzony sklep galerię. Może trafi się coś tam ciekawego do zabrania do domu. Jakieś pamiątki lub coś smacznego. Wszystko w zasięgu spaceru a w perspektywie wizyta w barze sushi na obiadokolację. Iza coś upatrzyła w internecie. Dom handlowy jest mocno nadęty. Zresztą oprócz wspomnianych 7 elewen, Lawsonów czy Family Marktów większość dużych sklepów spożywczych jest na bogato. Nie koszyki i samoobsługa. Raczej indywidualne stoiska z indywidualną obsługą, która nawołuje reklamuje pomaga wybrać i da zdegustować. W ladach i witrynach pięknie ułożone towary. Jakby tu połazić to w ramach degustacji pewnie można by się najeść. Snujemy się trochę. Jemy małe, świeżo upieczone naleśniczki z nadzieniem z dżemem z czerwonej i białej fasoli. Ciepłe i niezłe. Zwłaszcza jak człowiek się tej fasoli spodziewa. Po 85 jenów. Kupujemy ciasteczka o smaku zielonej herbaty – „matcha cream daifuku” za 220 jenów i chrupki krewetkowe za 350.
Do wspomnianego baru sushi mamy jakieś 600m ale po drodze trafia się inny – Original grand sushi Shinjuku South. Też z talerzykociągiem. Knajpa nie duża i pełna tubylców co dobrze wróży. Mało trochę miejsca ale akurat miejsce dla dwojga się znajduje. Trwa pora kolacji wiec talerzyków jest dużo i cały czas dokładają. Sake droga 500 jenów za 180 mililitrów. To nie biorę. Piwa nie widać a nic chce mi się pytać bo pani snuje się za nami z rzadka. Generalnie to zajmuje się tylko pokazywaniem gdzie można sobie usiąść bo zamówienia specjalne przynosi kucharz. Mało strasznie miejsca i trzeba uważać żeby nie trącać sąsiada. Jedzenie takie sobie. Niby sushi ale jakoś tak bez magii. Porcje nie wyglądają na ładnie podawane a wybór w sumie nie taki duży. Świeżo wystawione krewetki w tempurze były zimne wiec może i świeżo wystawione ale nie wiadomo ile stały gdzieś na boku. Tyle, że jest tu dość tanio bo można było się najeść talerzykami od 85 do 250 jenów. Nawet japońska babcia emerytka wpadła na kolację choć ledwo mogła utrzymać pałeczki. Zapłaciliśmy 1533 jenów bez picia bo go nie było. Tzn było ale zielona herbata jest gratis.
Na stacji metra które było nieopodal okazało się ze posiłek gdzieś mój bilet. Dobrze, że ostatni raz miał być użyty to kupiliśmy jednorazowy dla mnie na tą trasę za 200 jenów. Obydwie linie metra którymi wracamy to Toei więc nie trzeba było dokupować kolejnego biletu.
No i jeszcze wizyta w Lawsonie na stacji Mita. Rano kupowaliśmy tam onigiri na drugie śniadanie i postanowiliśmy coś jeszcze kupić na wyjazd bo jakby był lepiej wyposażony. I tak wpadliśmy do wszystkich sklepów po drodze aby wydać resztki pieniędzy i wziąć jakieś pamiątkowe jedzenie i picie do Polski. W Kamacie przy dworcu kupiliśmy jeszcze sake na powrót i małe co nieco na wieczór. Około 21 byliśmy w hotelu. Czas się pakować.