Bombaj

McDonald znajdował się niedaleko Cafe Leopold więc żeby zdążyć na 7:30 musieliśmy wcześnie wstać i bez śniadania, mocnym kłusem dostać się na Colabę. Było wcześnie więc mieliśmy po drodze okazję podziwiać budzące się ze snu ulice. Dosłownie. Czasami musieliśmy omijać budzących się powoli tubylców ścierających sen z powiek. A my tak z buciorami prze ich pokoje… Pod McDonaldsem czekał na nas jeden człowiek i kazał nam dołączyć do grupki po drugiej stronie ulicy. Grupkę stanowiła niewielka ilość białej młodzieży z silną przewagą kobiet. Grono zdecydowanie międzynarodowe powiększało się jeszcze ale i tak do 7:30 zebrało się nas ok. 20 osób. Organizatorzy najwyraźniej nie byli zadowoleni ani z ilości ani ze składu płciowego. Zapadła decyzja, że podjedziemy jeszcze do Hotelu Army Salvation. To pokrywało się z wiadomościami w przewodniku gdzie Hotel Armii Zbawienia był wymieniany jako miejsce werbowania do filmów z Bollywood. Udało się zachęcić jakieś 10 osób i prawie wypełniliśmy nasz mały autobusik. Towarzystwo międzynarodowe. Z Francji, Norwegii, Anglii. Najstarszy był dziadek z Francji który trochę ledwo już łaził.

Autobus rozpoczął mozolną jazdę przez miasto. Celem okazał się Hotel Mariot gdzie miano kręcić nasze sceny. Ciekawe, że wczoraj nawet przechodziliśmy obok tego hotelu na Bandrze. Hotel olbrzymi i w całości klimatyzowany z ogrodem i własną plażą. Wpuszczono nas bocznym – konferencyjnym wejściem ale i tak poddano procedurom bezpieczeństwa. Czyli plecaczki pod skaner a my przez wykrywacz metalu i rewizję. Pierwsi weszli faceci bo ochrona nie była przygotowana i nie mieli kobiety która mogła by przeprowadzać rewizję dziewczynom. Czekamy w wielkim holu aż wszyscy wejdą. Widać, że przygotowania do dnia zdjęciowego trwają. Kilka pomieszczeń jest zaadaptowanych na nasze lokum. Obsługa zabiera się do pracy. Na początek makeup i czesanie. W pokoju kilka luster, stół wyłożony kosmetykami. Nie wiem w jakiej scenie grać będziemy ale mam wrażenie, że organizacji w tym nie ma żadnej i makijaż jest nanoszony wg widzimisię nakładającego a nie wg filmowych potrzeb. Czyli tzw. jak leci. Panowie mają na razie spokój i można spokojnie przyglądać się katowaniu kobietek. Iza jest katowana. Zrobili jej dość wyzywający makijaż i uparli się żeby włosy upleść w warkocz. A przecież rozpuszczone wyglądają o wiele lepiej. Warkocz co ciekawe jest pleciony na cztery.

Ponieważ nie mamy co robić zostajemy zaproszeni na śniadanie. Śniadanie jemy z częścią obsługi i co pomniejszymi aktorami w zaaranżowanym pomieszczeniu. Wyboru wielkiego nie ma więc biorę kanapki z kurczakiem i jajka. Przez te makijaże Iza ledwo co zdąża na śniadanie. W ogóle ich nie zaproszono. Pewnie dlatego, że organizacyjnie wszystko wygląda luzacko i niektórym informacje o śniadaniu dostarczono a niektórym nie. Tym bardziej, że zaczęto już nas ubierać i część osób była w garderobie. Garderobą okazał być się pokój naprzeciwko gdzie w kilkunastu dużych kufrach bobrowały dwie panie wybierając stroje. Wytycznych chyba nie mieli albo były więcej niż orientacyjne. Kobietki dostały sukienki lub żakiety. Po chwili byli z nami kelnerzy i kucharze przystrojeni w wielkie kucharskie czapy. Ja dostałem po prostu jeansy za miast moich krótkich spodenek i bordową koszulę. Każda moja koszula w domu jest lepsza ale tu miałem tylko T-shirty. Na miejscu prasowacz prasował stroje a krawiec dopasowywał. Normalnie to może poza kucharzami wyglądaliśmy jak zbieranina ze spożywczaka. Może tak miało być? Jeszcze buty. Tu raczej każdy chciał mieć spasowane bo mieliśmy w nich być cały dzień. Już pewnie z 11 a my jeszcze nie nakręciliśmy ani minuty filmu. Buty dostałem o numer za duże ale mogły być. Trochę nie w moim stylu bo z przedłużonymi prosto przyciętymi czubami.

Pierwsza scena jest w kawiarni a może w restauracji. Kręcą najpierw zbliżenia głównych bohaterów. Obsada jest niezła. Iza zna bohaterów z innych znanych filmów indyjskich Film nazywa się Stepmom i jest remakem amerykańskiego filmu z Julią Roberts z 1998. Grają Ajrun Rampal i Kareena Kapoor. Widzimy ich z naprawdę bliska. Ajruna nawet ja znam (choć przez pewną chwilę miałem wątpliwości czy to on) bo oglądałem film Om Shanti Om, który bardzo mi się podobał. Tymczasem mamy pierwsze wejście. Razem z trójką innych statystów robimy sztuczny tłok. Na planie nami rządzi specjalista od statystów i kierownik planu. Niestety nie można robić zdjęć. W zbliżeniach aktorów przechodzimy w tle, że niby tam się coś dzieje. Chyba nas widać tylko jako rozmyte duszki. To znaczy ja z taką młodą laską chodzę a druga para siedzi niby w tle i coś dyskutuje. Niby – bo mają się ruszać jakby gadali ale ma ich nie być słychać. Nam w końcu każą zdjąć buty bo na drewnianej podłodze stukały niemiłosiernie. Nie wiem ile razy tak łaziliśmy ale trochę to trwało. Nawet nie było nudno i nawet trochę się ubawiliśmy i pogadaliśmy wolnych chwilach. Potem kręcili samą kawiarnię bez aktorów do późniejszego montażu. Tu załapała się Iza. Kręcili dwa a potem trzy stoliki przy których siedzieli niby inni goście a między nimi hasał kelner. Zabawnie to wyglądało bo niby coś mówili, kręcili i kiwali głowami a nic nie było słychać. Iza siedziała przy stoliku między innymi ze starszym facetem który opowiadał, że tu mieszka i często gra w jakiś filmach. Tym razem go chyba wezwali znowu bo nas nie było dużo i brakowało kogoś bardziej nobliwego bo z nami zjechali prawie sami szczerzący się młodzieńcy. My staliśmy poza kadrem i mogliśmy w spokoju się przyglądać. Co ciekawe scena z kucharzami wypadła albo w ogóle jej nie było bo chłopaki tylko się snuli w tych ubrankach i nie byli w żadnej scenie.

Przerwa na lunch. Jedzonko było w tym samym miejscu. Niestety zestaw indyjski czyli ryż i warzywne glajchy na ostro. Trochę podziubałem żeby nie chodzić głodnym. Pętał się też taki tubylec co chyba chciał wyrwać Izę na Sharuka Khana. Że niby może zaprosić ją na plan jutro i będzie mogła sobie go obejrzeć. Jak zobaczył, że jesteśmy razem to poszedł sobie nagle. Ja natomiast gadam z jakimś Ukraińcem, który wiele lat mieszkał w stanach i woli gadać po angielsku. Obudził się w nim jakiś lokalno europejski sentyment bo dostałem nawet od niego ofertę pracy za 2000 rupii dziennie. Gdybym nie wracał do kraju to była by to nawet ciekawa oferta. Po obiedzie w organizację tego wdał się pewien chaos ponieważ nie zostaliśmy poinformowani co potem, więc snuliśmy się po Mariocie w poszukiwaniu zajęcia. A to siedzieliśmy przy kawce a to rozmawialiśmy z innymi. Ludzi tam kręciło się sporo. A to statystów, obsługa filmu, obsługa hotelu i goście. W końcu ktoś powiedział, że przygotowywana jest scenografia do następnego ujęcia i że czekamy. Pojawiło się też trochę ludzi ciekawie ubranych. To w zasadzie były chyba etatowe modelki które miały też występować. Iza załapała się nawet na zdjęcie z nimi. Tym razem jesteśmy widownią. Scena ma przedstawiać pokaz mody, wybieg i modelki. Głowna bohaterka ma tu dostać nagrodę za przygotowywanie kolekcji. Widać, że priorytetem ma być biała widownia ale miejsc jest sporo a białych nie za wiele. Chyba pożyczyli trochę statystów z innego filmu bo w końcu przyszło trochę więcej ludzi . Szybko policzyłem, że miejsc na widowni jest ok. 120. Ponieważ tylu białych nie było zajęliśmy pierwsze trzy rzędy po obu stronach wybiegu. Dalsze rzędy zajmowali biali pomieszani z co jaśniejszymi tubylcami. Szef od statystów jeszcze trochę usadzał bo za duże były koncentracje kobiet i mężczyzn. Trafiam do pierwszego rzędu, może ze względu na wyprasowaną koszulę. Iza też w tym samym rzędzie tylko bardziej z brzegu. Kręcimy tu wiele fragmentów sceny i kamera ciągle gdzieś po mnie wędruje. Nie ma bata. Jeżeli nie wytną całej tej sceny z pokazem to powinienem być w ostatecznej produkcji. Wiele powtórek i ciągle bijemy jakieś brawo. Dowodzi nami kierownik planu. Jest jury, pokaz modelek i nawet inni uczestnicy pseudokonkursu. Jest też niby prowadząca ten pokaz. Zabawne to wszystko ale po wielu powtórkach można mieć dosyć. Dobrze, że roznoszą wodę w butelkach półlitrowych i co jakiś czas można wyjść na kanapkę. Proszą tylko żeby wracać na te same miejsca i nawet robią zdjęcia żeby wiedzieć jak siedzieliśmy. Reżyser jakby improwizuje bo główna gwiazda już się zwinęła a my jeszcze kręcimy sporo scen z różnych ujęć i z dwóch kamer. Wody im chyba brakło bo zbierają butelki i napełniają z większego baniaka. Te używane butelki trafiają potem do innych pijących. To my już nie pijemy – trochę obciach. Scenografia jest niebogata choć pewnie w filmie będzie wyglądać znacznie lepiej. A tam gdzie kamera nie sięga to już tektura i prowizorka. Ok. kierownik planu ogłasza koniec zdjęć. Przedłużyło się trochę i jest przed 22.

Kolejna fala dezorganizacji. Mamy się wprawdzie spotkać w holu po zrzuceniu ciuchów. Ciuch zdajemy. Niby nasz szukają w zeszytach czy oddajemy to co wzięliśmy. Tylko ciekawe jak chcą nas znaleźć jak nigdzie się nie wpisywaliśmy. No ale porządek musi być. Idziemy do holu gdzie nikt na nas nie czeka a ludzie z naszej grupy rozpełzli się gdzieś po kątach. Nie wiadomo czy ktoś nam zapłaci obiecane pieniądze i czy w ogóle odwiozą nas do centrum. Ekipa się już zbiera i za chwilę nie będzie z kim pogadać. Zataczamy coraz większe kręgi szukając kogoś znajomego i lekko obawiając się, że tubylcy nas wystawili. Nie wystawili nas tylko w przypływie świetnej organizacji zmienili punkt zborny i w końcu wszyscy jakoś tam docierali tylko trochę to trwało. Czekaliśmy tam aż wszyscy dotrą a że było to już poza terenem hotelu a umawialiśmy się gdzie indziej to większość błądziła. Koniec bajki, jest gorąco a czuć to jeszcze bardziej po całodziennym pobycie w klimatyzowanym hotelu. W końcu jedziemy i w autobusie kasujemy wypłatę. Wszyscy są zmęczeni ale nikt nie narzeka – ciekawe doświadczenie.

Na Colabie jesteśmy ok. 23:30 i musimy jeszcze z lacza dojść do hotelu. Iza nie chce brać taryfy bo ma dość tłumaczenia taryfiarzom w ich własnym mieście – jak do niego dojechać. Kosztuje nas to jeszcze ok. 30 min i w okolicy północy docieramy na miejsce. Sklep i bar już zamknięte więc dziś nici z piwa. Jestem wykończony więc blog idzie na bok.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.