Agra – Fatehpur Sikri

Przez te 4.5 godziny przesunięcia mamy źle rozplanowany dzień. Wypadało by wstawać trochę wcześniej żeby mieć więcej dnia. Ale kładziemy się jeszcze prawie jak w Polsce. Przynajmniej ja. O 2 drugiej w nocy i to jeszcze nie mogę zasnąć. Jak już jestem zdatny do wstania to już jest 10:30. Potem śniadanie i jest 11:30. Tak było i dzisiaj. A jutro pobudka o 7 rano. Na pewno będziemy wstrząśnięci. A tymczasem jest plan. Musimy dotrzeć 40 km za Agrę do ruin dawnej stolicy regionu – Fatehpur Sikri. Czyli trzeba dotrzeć na dworzec i złapać autobus. Oczywiście znaleźli się chętni żeby nas tam zawieźć za 1200 rupii i przywieźć w tej cenie. Jakoś nie rozumieją, że można mieć przyjemność z podróżowania jak inni hindusi. Wcześniej chcieliśmy kupić widokówki z Taj Mahal ale jakieś fajniejsze. W ogóle to mają jakąś kiepską technikę druku bo te kartki są naprawdę byle jakie. W końcu znaleźliśmy jakie akie ale po 5 rupii. Nie pieniądz ale Iza postanowiła, że skoro kupujemy 10 to powinni dać nam jakiś upust. Od razu widać, że w miejscu gdzie jest dużo turystów tubylcy niechętnie się targują. Nie chcieli opuścić ani rupii. I w innym sklepiku też. No to nie kupiliśmy ale Iza chyba przesadziła bo 50 rupii za 10 kartek to 3.2zł Czyli 32grosze za sztukę. Ale mogli coś opuścić dla zasady. Jedziemy na dworzec. Utargowaliśmy 10 rupii i jedziemy za 70. Spory kawałek.

Dworzec jest mały i zajęło nam tylko kilka minut zorientowanie się co gdzie jest. Zresztą kierowca sam naganiał głośno pokrzykując . Zajęliśmy miejsca w strasznie brudnym autobusie. Tapicerka siedzeń potrzebowała natychmiast zdrapania grubej, lepiącej się warstwy brudu. Za to autobus miał szyby w oknach. Dziś po chłodnej nocy dzień był naprawdę fajny. Pogoda o tej porze roku jest ciekawa. Wieczory i ranki są chłodne. Polar się przydaje. Problemem są pokoje hotelowe. Nie ma ogrzewania. Okna są nieszczelne a czasami znajdują się okienka w ogóle nie oszklone jak w naszej łazience. Dobrze, że tu akurat jest ciepła woda całą dobę bo to wcale nie jest oczywiste. Klimatyzacja np. jest często skrzynką montowaną w oknie. O tej porze roku w nocy może być 4 – 8 stopni. Klimatyzacji się więc nie włącza. Ale przez wymiennik wieje bo to zwykła dziura przez chłodnice. Dobrze, że wzięliśmy cieplejsze śpiwory. Rankiem i przed popołudniem królują mgły a dzień jest dość ciepły 18-21 stopni. A wieczorem znowu mgła. Byliśmy jedynymi białymi w autobusie i wzbudzaliśmy spore zainteresowanie. Autobus toczył się przez zatłoczone miasto. Potrzebowaliśmy z 30 min żeby z niego wyjechać. Kondzior od razu zaczął dilować biletami. Razem 54rupie. Droga kiepska i kręta. Po wyjechaniu z miasta stała się nudna. Po drodze była jeszcze opłata drogowa którą uiścił kondzior. Ciekawe za co ta opłata. Minęliśmy bramę i zewnętrzne mury miasta. Wielkie czerwone ściany. Jeszcze trochę i dojechaliśmy do dworca na którym mieściło się max 3 autobusy. Oczywiście zaraz znalazło się kilku tubylców chcących nam coś sprzedać ale olaliśmy ich. Ostatni autobus odjeżdża o 17:30.

Dworzec znajduje się na początku lokalnego bazaru. Tu rzadko zachodzą turyści bo jadą prosta na parking do części historycznej. Natomiast my przedzieraliśmy się przez typową bazarową ulicę. Bardzo wąska i wypełniona ludźmi i straganami. Wszystko tu jest. Warzywa, owoce, jatki, przydrożna kuchnia z samosami i masą jedzenia którego nie potrafię nawet nazwać. Między tym wszystkim chodzą krowy i norchają wielkie wypasione świnie. Fryzjerzy i golarze pracują, druciarze drutują garnki. Między nimi można kupić lub naprawić telefon komórkowy. A po obu stronach wesoło szumi płynąc rynsztok. Nad tym wszystkim góruje na wzniesieniu wielka brama Dżama Masdźid. Udajemy się w tamtym kierunku – pod górkę. Zaczynają się pierwsze ruiny wkomponowane w biedną zabudowę miasteczka. Teren usiany jest budowlami. Stare pałace, karawanseraje i inne budynki. Część jest w obrębie miasteczka a część w polu. Obiletowany jest jeden duży pałac. Resztę można zwiedzać jak się chce. Wszyscy jednak walą głównie do tego najbardziej zadbanego i odśmieciowanego pałacu za kasę. Mało kto zapuszcza się gdzieś indziej. Zresztą żeby tam dotrzeć trzeba przejść pomiędzy domami, górami śmieci i suszarniami krowiego łajna. Tubylcy używają go jako opał.

 

 

Tymczasem wchodzimy do pierwszego obiektu. To właśnie meczet Dżama Masdźid. Wchodzi się tam za darmo ale trzeba zdjąć buty. Meczet jest duży ale trzeba się oganiać od sprzedawców badziewia i pocztówek. Zwłaszcza dzieci są upierdliwe i potrafią iść za człowiekiem kilkaset metrów mędząc, że mają świetne pocztówki 10 za 100 rupii. Gdzie indziej można takie kupić za 10 rupii. Trzeba być stanowczym i odganiać się. To, że się odmówiło jednemu czy drugiemu nie znaczy, że któreś inne nie podejdzie z tym samym towarem. Każdemu trzeba odmawiać z osobna. Niezła też jest technika nie gadania z nimi w ogóle i nie patrzenia na nie. Można się wtedy narazić na wiązankę niepochlebnych opinii ale w ich języku. Idziemy dookoła meczetu bo na mapce mamy ścieżkę. Weszliśmy na tereny zamieszkałe. Wąską uliczką między skleconymi z byle czego domostwami i górami śmieci dotarliśmy na tyły meczetu. Tutaj to już całe wysypisko. Ten teren to płaskowyż na którym znajdują się budowle. Ta część jest zupełnie opuszczona i mało kto tam chodzi. Spotkaliśmy z 5 osób i to tylko mieszkańcy tej wioski. Z części budowli zostały tylko skrawki ale niektóre mimo że są całkowicie opuszczone i w chaszczach zachowały się całkiem nieźle. Czas nas goni więc wchodzimy do kompleksu pałacowego. 520 rupii za dwie osoby. Tu przynajmniej nie trzeba się oganiać od sprzedających bo na teren biletowany nie wchodzą. Pałace bardzo fotogeniczne dlatego też spędzamy w nich trochę czasu.

W końcu czas wracać. Z parkingu autobusiki ponoć podwożą na dworzec ale Iza mówi, że nie wiadomo gdzie nas zawiozą a mamy trochę czasu więc lepiej iść na piechotę. Schodzimy w stronę bazaru. Trochę jesteśmy głodni, więc kupujemy samosy, jeszcze jakieś kulki z zielonymi wstawkami oraz jakieś okrągłe pierożki. Ponoć wszystko bez mięsa. Autobus już szykuje się do wyjazdu więc wskakujemy. Udało nam się nawet zająć miejsca siedzące. Jest czas na skonsumowanie jedzonka. Myślę że rozgrzany pogrzebacz smakuje podobnie. Może jest trochę twardszy ale za to tak samo wypala gardło. Trochę zeszło zanim mogłem się ponownie odezwać. W Agrze ogromny korek i do dworca wlekliśmy się niemiłosiernie w spalinach i kakafoni klaksonów. Już po ciemku. Co tu zrobić? Nie jest jeszcze późno. Decydujemy się odwiedzić Saddar Bazar. Ulica handlowa ale taka bogatsza. Niestety część sklepów już zamknięta. A może to i dobrze bo nic nie planowaliśmy kupić. Za to w okolicy sporo bankomatów. Pierwszy nieczynny – jakiemuś hindusowi wystawały tylko nogi. Drugi nieczynny – chyba dokładają kasę. Dopiero w trzecim. Ochroniarz dziadek postanowił pomóc. Pokazywał, które naciskać guziki i co wybierać. Prawie już pin chciał za nas wpisywać. Wymowne spojrzenia wymiotły go na zewnątrz. Po drodze jest kawiarnia Caffe Coffie Days. Wpadamy na kawę i ciacho. Łapiemy rikszę i do hotelu. Trzeba się jeszcze spakować.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.